Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 31 marca 2015

O cierpieniu w życiu człowieka - cz.1.



Rozważając zagadnienie cierpienia chciałabym zacząć od spojrzenia na człowieka, którego owo cierpienie dotyka, na którego wpływa i które go kształtuje. Najbardziej adekwatnym sposobem opisu człowieka [wydaje się być] (…) personalizm wypracowany przez Karola Wojtyłę (Jana Pawła II) na bazie filozofii tomistycznej (św. Tomasza z Akwinu) i fenomenologii Maxa Schelera jako rozwinięcie tradycyjnej koncepcji osoby Boecjusza (…). Wychodząc z definicji Boecjusza: „persona est rationalis naturae individua substantia” (osoba jest jednostkową substancją natury rozumnej), Wojtyła rozwija taki pogląd o naturze człowieka, że osoba ludzka realizuje się w istnieniu i działaniu. (…) Człowieczeństwo jest [tutaj] rozumiane dynamicznie: aby działać, trzeba najpierw istnieć, a istnienie jest podstawą wszelkiego czynu.[1] Mówiąc syntetycznie: człowiek jest bytem substancjalnym (wewnętrznie jednym, zwartym, samoistnym), istotą o naturze rozumnej (zdolnej do samoświadomości, myślenia, poznawania prawdy, dobra, piękna, działania zgodnie z rozumną naturą, a także osobą zdolną do miłości = aktu rozumnego i wolnego) oraz posiada wolę (właściwość wypływającą z samostanowienia).[2]
Cierpienie wiąże się ze świadomością siebie samego, swego istnienia i odczuwania. W tradycyjnym (tomistycznym) i współczesnym (wojtyłowskim) ujęciu natury ludzkiej cierpienie jest przypadłością, przypadkową cechą ludzkiego życia, natomiast w naturze ludzkiej są takie składniki substancjalne jak wolność i rozumność.[3] Współcześnie cierpienie odbiera się jako tajemniczy atrybut natury ludzkiej.
Są różne rodzaje cierpienia: fizyczne, psychiczne, moralne i duchowe. Cierpienie samo w sobie jest złem, stąd walczy się z nim na wiele sposobów. Okazuje się, że medycyna nie do końca sobie radzi z bólem, a wobec cierpienia często jest bezradna, ponieważ „cierpienie jest czymś bardziej jeszcze podstawowym od choroby, bardziej wielorakim, a zarazem głębiej jeszcze osadzonym w całym człowieczeństwie”.[4]
Cierpienie dotyka każdego człowieka bez wyjątku, stając się nieraz niezrozumiałym i uciążliwym „towarzyszem” życia ludzkiego[5]. Cierpienie rodzi się we wnętrzu człowieka. Kto cierpi, ten żyje w cierpieniu, ten kocha i ma nadzieję.[6]
Cierpienie jest inwokacją pytań o sens istnienia i zasadność bólu: Cierpienie zmusza do szukania sensu swojego życia i życia innych[7], chociaż owo poszukiwanie sensu i celu życia jest także pochodną cierpienia[8].


[1] T. Stępień, Dwie koncepcje osoby Karola Wojtyły i Mieczysława Gogacza – analiza porównawcza [w:] M. Grabowski, red.: O antropologii Jana Pawła II, Wyd. UMK, Toruń 2004, s. 179.
[2] Zob. J. Galarowicz, Człowiek jest osobą: podstawy antropologii filozoficznej Karola Wojtyły, Wyd. PAT, Kraków 1994, s. 51 oraz J. Brusiło, Cierpienie człowieka jako konstytutywny element natury ludzkiej. Przyczynek do antropologii personalistycznej [w:] http://www.mp.pl/etyka/podstawy_etyki_lekarskiej/show.html?id=33692
(z dn. 30.03.2015) 
[3] J. Brusiło, Cierpienie człowieka…
[4] Jan Paweł II, Salvifici doloris (List apostolski: O chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia) oraz J. Brusiło, Cierpienie człowieka… 
[5] Por. F. D’Onofrio: Il dolore: un compagno scomodo, Edizioni Paoline, Milano 1992.
[6] Miguel de Unamuno, O poczuciu tragiczności życia wśród ludzi i wśród narodów, przekł. H. Woźniakowski, Kraków – Wrocław 1984, s. 51.
[7] Amelia Piechocka, Cierpienie – moja i twoja granica [w:] Etyka wobec sytuacji granicznych, pr. zb. pod red. Doroty Probuckiej, s. 239.
[8] J. Szczepański, Sprawy ludzkie, Warszawa 1984, s. 16.

niedziela, 29 marca 2015

Miłość w małżeństwie - cz.3.



Chrześcijaństwo uobecniają ludzie pełni wiary, odważni i pracowici, którzy stawiają sobie wymagania. Oni usłyszeli głos Chrystusa, który zaprasza do podejmowania wyzwań, do realizowania maksymalistycznego projektu życia, który wymaga głębokiej zmiany nie tylko naszej mentalności, ale serca – najgłębszych, duchowych sfer człowieka. [Bowiem] to z duchowości, która rodzi się w sercu człowieka pod wpływem Ducha Świętego, wypływa zasadnicza zmiana życia, a nie z zewnętrznego i mechanicznego podporządkowania się normom moralnym.[1] Można powiedzieć, że do tego typu postawy potrzeba wytrwałości i czasu, również w powołaniu małżeńskim. Na tym polu chrześcijaństwo to kreatywność, pasja życia, praca nad sobą, troska o małżeństwo, odpowiedzialność za dom, pracę… to świętość w codzienności[2]. Nie jest to łatwe i nie osiąga się tego od razu. Proces dojrzewania powołania małżeńskiego trwa w czasie i nie można go przyśpieszyć. Małżonkowie, którzy świadomie biorą udział w procesie duchowego wzrostu, powoli, w trudzie i pośród upadków uczą się integrować instynktowne poruszenia ciała z wyższą duchowością. Duch Święty cierpliwie kształtuje nowy styl życia i powoli uzdalnia ich do życia coraz bliższego Ewangelii.[3]    
Dawniej ludzka świadomość wyraźnie dostrzegała, że akt seksualny w swojej najgłębszej istocie, z samej swojej natury, jest aktem namiętnej miłości ukierunkowanej na urodzenie dziecka. Ze statystyk wynika, że większość aktów seksualnych przypada na okres niepłodny kobiet, którym w tym czasie trudniej okazywać chęć zbliżenia. Dzieje się tak dlatego, że po szczycie estrogenowym zmniejsza się libido i ogólne zainteresowanie seksem.
Zaobserwowano, że o sile libido decyduje dopamina – neuroprzekaźnik wytwarzany w mózgu. [Nie dziwi więc fakt, że] jej poziom podnosi dobra relacja małżeńska (obniża zaś stres, a więc kłótnie i awantury). Dlatego często po szczerej rozmowie, uczciwej wymianie poglądów, prawdziwym dialogu, małżonkowie odczuwają przypływ uczucia zakochania i tym samym zwiększone pragnienie współżycia seksualnego.[4]  
Dziś sytuacja pożycia seksualnego jest bardziej złożona. Tematów z tej dziedziny wciąż przybywa. Promuje się poczynanie dzieci w małżeństwie wedle metod naturalnych, obserwacji temperatury i cyklu płodności kobiety. Współczesna świadomość tych zagadnień oraz odpowiedzialne podejście do sfery seksualnej rodzi nadzieję na szacunek dla płci i dojrzałość postaw. Mimo, iż przekazując życie, rodzice realizują jeden z najważniejszych wymiarów swego powołania: są współpracownikami Boga[5], warto zauważyć, że gdy istnieje powód, aby nie przekazywać życia, wybór taki jest godziwy, a może nawet być obowiązujący.[6] We współżyciu nie chodzi (…) o to, aby akt seksualny zawsze bezpośrednio zmierzał do poczęcia dziecka (był aktem prokreacyjnym w pełnym tego słowa znaczeniu), ale aby jego podjęcie nie było związane z działaniami przeciwko płodności ludzkiego ciała oraz by nie ingerowało w procesy zachodzące w ciele kobiety i mężczyzny[7].
Życie w małżeństwie, przyjmowane i budowane każdego dnia, może niezwykle rozwinąć, chociaż zdaje się jedną z najtrudniejszych dróg w życiu. Wiara w Boga i Jego moc uzdalniają jednak człowieka do nawiązania niezwykle bliskiej relacji z drugą osobą, tak intymnej i pełnej oddania, że nazwanej związkiem miłości, którego owocem może być ludzka istota – nowy człowiek. Zarówno macierzyństwo, jak i tacierzyństwo stają się wówczas szansą do ogromnego wzrostu żony i męża na drodze miłości bliźniego.




[1] K. Knotz, Seks, jakiego nie znacie. Dla małżonków kochających Boga, Wyd. Św. Paweł, s. 110.

[2] Tamże.

[3] Tamże, s. 124.

[4] Tamże, s. 70.

[5] Tamże, s. 100.                          

[6] Jan Paweł II, Przemówienie podczas audiencji w Castel Gandolfo 17 lipca 1994, w: Rodzino, co mówisz o sobie?, Kraków 1995, s. 415−416.


[7] K. Knotz, Seks…, s. 97.

środa, 18 marca 2015

Miłość w małżeństwie - cz.2.



Kobieta i mężczyzna stanowią dwa różne światy, również w sferze seksualnej. Przeżycia mężczyzny podobne są do ognia z zeschłych liści, który nagle bucha płomieniem i potem równie szybko gaśnie. Przeżycia kobiety natomiast porównać można do płonącego węgla. Jej mąż musi rozniecić ten ogień cierpliwie, z miłością. A kiedy buchnie jasnym płomieniem, będzie palił się intensywnie i promieniował ciepłem przez długi czas.[1]
Jakie małżeństwo jest szczęśliwe? Ojciec Ksawery Knotz wskazuje na trzy płaszczyzny wspólnego życia, które mają na to wpływ: modlitwa z relacją (ołtarz modlitwy), posiłki z dialogami (ołtarz zasiadania) oraz łoże z pożyciem (ołtarz obdarowania).[2] Jeśli chodzi o tę ostatnią przestrzeń, wskazuje, że bez dialogu na temat życia seksualnego trudno sobie wyobrazić szczęśliwe małżeństwo. Dlatego jest tak ważne, aby małżonkowie informowali się, co osobiście lubią i czego nie lubią w czasie współżycia seksualnego.[3] Wszystko może być ważne, nawet rzeczy zewnętrzne tworzące klimat i zapach, stąd wiele par dba o odpowiednią bieliznę, olejki do ciała czy perfumy.[4] Nastrój, uczucie miłości, głębokie oddanie i poczucie wyboru właściwych wartości życiowych, jakie niesie rodzina stwarzają dogodne warunki zbudowania atmosfery bliskości, zaufania, emocjonalnego ciepła i poczucia bezpieczeństwa. Jednocześnie sprzyjają pokonaniu lęku i niecierpliwości, otwierając na jedność współmałżonków. Każda myśl, słowo, gest, uczynek żony do męża i męża do żony mogą stać się wyrazem uwielbienia, stąd nawet pocałunki złożone na ciele kochanej osoby oznaczają szacunek, cześć, adorację, także komunię[5] i znak pokoju. Jednakże im bardziej intymne pieszczoty małżonkowie podejmują, tym bardziej potrzebna jest im delikatność, wyczucie chwili, wrażliwość.[6] Co zatem jest celem w bliskości męża i żony? Celem współżycia seksualnego nie jest sama przyjemność, ale coś znacznie trwalszego – zbudowanie więzi, przeżycie jedności w intymnym spotkaniu kochających się osób.[7] W głębi miłości zbudowanej przez żywą relację duchowo-cielesną obie zjednoczone ze sobą osoby odnajdują jakby ciepły dom, przystań, ukojenie, nie potrzebując nic więcej: W ciele kobiety mężczyzna znajduje jakby dom – zagłębia się w miejsce ciepłe i przytulne. Kobieta, przyjmując mężczyznę, otulając go tak jak tylko ona to potrafi zrobić, czuje się wypełniona.[8] Mężczyzna doświadcza w swoich ramionach kobiecości, kobieta doświadcza męskości.[9] I chociaż twierdzi się, że kulminacją (a więc szczytem upojenia) jest orgazm, to nie on jest priorytetem we współżyciu. Ze strony mężczyzny głównym kryterium potwierdzającym (…) męskość nie jest tylko umiejętność doprowadzenia żony do orgazmu, ale okazanie jej miłości, umiejętność nawiązania głębokiej relacji duchowej i psychicznej, czyli o wiele pełniejsze zjednoczenie się z nią. Gdy będzie adorował żonę, troszczył się o nią, wtedy umożliwi jej rozwój seksualny.[10] W małżeństwie uświęcenie dotyku dokonuje się całościowo: Pod wpływem łaski Bożej [nawet] namiętność staje się cielesnym tchnieniem duszy, które ogarnia warstwę cielesną człowieka.[11] Aby tak budować relację ze współmałżonkiem potrzebna jest jednak jedność z Bogiem: Ludzie „czystego serca” o wiele łatwiej przeżywają intymność i namiętność jako dar od Pana Boga.[12] Dzięki temu nie mówi się już o czymś nieczystym, ale o prawdziwym, czystym akcie miłosnym. Miłość między małżonkami, która wyraża się w akcie płciowym, powoduje, że cielesność człowieka zostaje wyniesiona w kierunku nieba.[13]


[1] I. Trobisch, Być kobietą, Pax, Warszawa 1991, s. 19.
[2] Por. K. Knotz, Seks, jakiego nie znacie. Dla małżonków kochających Boga, s. 18−19.
[3] Tamże, s. 38.
[4] Tamże, s. 39.
[5] Tamże, s. 40.
[6] Tamże, s. 43.
[7] Tamże, s. 43−44.
[8] Tamże, s. 43−44.
[9] J. Eldredge, Dzikie serce, Wyd. W drodze, s. 183.
[10] K. Knotz, Seks..., s. 44.
[11] Por. M. P. Laroche, Une seule chair, s. 138.
[12] K. Knotz, Seks…, s. 47.
[13] Tamże, s. 49.