Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Tworzenie Biblii



Przy tworzeniu Biblii pracowało przez setki lat dziesiątki autorów bezpośrednich i cała armia osób pośrednich, anonimowych. W rozważaniu procesu formowania się kanonu Pisma świętego nie jest tajemnicą powiedzenie, że np. pisarze z okresu po wygnaniu nie ograniczyli się do zebrania ksiąg charakteryzujących się autorytetem religijnym. [Poza tą pracą] zaktualizowali także prawa i opowiadania historyczne, zebrali wyrocznie prorockie i dołączyli fragmenty komentarzy z interpretacją, komponując z różnych materiałów jedną księgę (na przykład Księgę Izajasza czy Dwunastu Proroków). Stworzyli także nowe psalmy i nadali kształt księgom mądrościowym. Ujednolicili wszystko pod imionami Mojżesza, prawodawcy i największego z proroków, Dawida – psalmisty, oraz Salomona – mędrca [dla prestiżu i podkreślenia znaczenia owych tekstów]. Tak złożony w całość corpus literacki był użytecznym dla podtrzymania wiary także w obliczu wyznań kulturowych epoki perskiej i hellenistycznej. Równocześnie rozpoczęto utrwalanie tekstu najstarszych ksiąg, tak że kanon i tekst rozwijały się razem.[1]
W Piśmie świętym każde doświadczenie Boga jest inne, zależne od epoki, miejsca i osoby, która żywiła wiarę w „zetknięcie” z Najwyższym.
To, co przyciągało do Boga, to Jego moc, mądrość, ale przede wszystkim miłość – trwała i wymagająca. Za każdym razem zarówno w Starym, jak i Nowym Testamencie miłość Boga do swoich stworzeń nie jest miłością statyczną, ale dynamiczną, objawiającą się w działaniu.[2]
W Biblii wielu powołuje się, że „słyszało” Boga, podczas gdy nie jest to żadną miarą możliwe w sposób zmysłowy. Podobnie wygląda sprawa z wyrażeniem przekonania o doświadczeniu „oglądania” oblicza Boga. Jak należałoby to zatem rozumieć? Jak prawidłowo odczytać zamysł autorów Pisma świętego, którzy tak bezpośrednio nazwali swój „kontakt” ze Stwórcą? W odniesieniu do oglądania „oblicza Boga” można powiedzieć, że oglądać (kontemplować) oblicze Boga [natchniony autor] rozumie (…) jako intensywne, rzeczywiste i osobowe spotkanie z Bogiem, które ma miejsce nie za sprawą tego organu, jakim jest wzrok, ale dzięki „wizji” wiary.[3] Przykładem takiej „wizji” jest Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Od samego początku zaistnienia wymaga ono pełni wiary, bo samo w sobie owo wydarzenie (…) nie jest opisane w żadnym tekście Nowego Testamentu. Zostało ukryte przed ludzkimi oczyma i jest częścią Bożego misterium.[4] Należy bowiem do świata, którego nie ogląda się zmysłami, ale sercem i duszą. Nie mogło być więc percepcji empirycznej Zmartwychwstania, które w samej swej definicji jest określeniem wskazującym na coś, co przynależy do rzeczywistości transcendentnej. Tak więc Zmartwychwstanie nie jest znakiem [stricte] widzialnym, ale [rozpoznawalnym „oczami” duszy i serca] dziełem Boga Ojca, ponieważ [to] Bóg [a nie kto inny] wskrzesił (…) [swego Syna – Jezusa] z martwych (Rz 10,9; por. Ga 1,1 itd.).[5] Dlatego też np. wkładając (…) wyjaśnienie [pustego grobu] w usta anioła trzej ewangeliści charakteryzują je jako wiadomość przekraczającą ludzkie wyobrażenia, a która może pochodzić tylko od Boga. Źródłem tej interpretacji jest w istocie sam zmartwychwstały Pan, który objawia się wybranym świadkom.[6] [W takim rozumowaniu dochodzimy do wniosku, że w sposób empiryczny] Zmartwychwstania Jezusa nikt nie widział, [choć] (…) opowiadają o nim uczniowie, którzy są Jego świadkami (por. Dz 10,41) dzięki temu, że zmartwychwstały Chrystus im się ukazywał.[7]
Chrystofanie, choć całkowicie przynależały do sfery wiary, dzięki swej mocy miały niezwykłą siłę oddziaływania na tych, którzy ich doświadczyli. Ludzie ci zaczęli bowiem głosić to, co "usłyszeli" i zrozumieli od Jezusa w osobie Ducha Świętego. Niejednokrotnie za tak odważne poglądy i wiarę ponosili śmierć męczeńską.

[1] Papieska Komisja Biblijna, Natchnienie i prawda Pisma świętego. Słowo, które od Boga pochodzi i mówi o Bogu, aby zbawić świat, Wyd. Verbum, Kielce 2014, s. 101.
[2] Tamże, s. 134.
[3] Tamże, s. 36.
[4] Tamże, s. 198.
[5] Tamże, s. 197.
[6] Tamże, s. 201.
[7] Tamże, s. 197.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Podejście do Biblii


Zapis tradycji ustnej wynikał z potrzeby utrwalenia ważnych myśli powiązanych z odczytywaniem relacji z Bogiem. Jednocześnie poprzez tekst zapisany żywiono nadzieję na zminimalizowanie procesu zapomnienia czy też zniekształcania przekazu Bożego, który mógł wynikać choćby z upływu czasu, wymarcia ludności żydowskiej czy samej ulotności ustnej formy zachowywania, czyli „przechowywania słów” Bożych w samej tylko mowie głosicieli. Utrwalenie na piśmie odczytanych przez ludzi mądrości rzeczywistości transcendentnej w jakiejś wymiarze pozwolił na trwalsze i wierniejsze zachowanie świadectwa duchowości i wiary w Boga Jedynego, bo udokumentowanego w „zderzeniu” z Najwyższym. Dziś bada się owe pisma pod różnymi kątami, m.in. metodą historyczno-krytyczną i analityczną. Jest to niezwykle rozległy obszar badań, bowiem dotyczy setek kart Biblii. Niestety większość czytelników Pisma świętego nie ma studiów specjalistycznych na tym polu, a zatem nie wnika w najnowsze, akademickie osiągnięcia egzegetyczne. Równocześnie czytając natchnione teksty żywią pragnienie odbierania ich w sposób autentyczny i ze zrozumieniem tego, co Bóg chce im powiedzieć przez „swoje” słowo. Do tego dochodzi fakt, iż przesłanie Biblii odbierane jest przez każdego w sposób indywidualny. Nie może być inaczej. Dialog z Bogiem jest personalistyczny (osobowy), stąd lektura Pisma świętego może przynieść każdemu wierzącemu indywidualne doświadczenie relacji ze Stwórcą. Orędzie to nie może być przyjęte i zrozumiane na drodze podejścia czysto intelektualnego albo pamięciowego, ale jedynie wewnątrz głębokiej i żywej relacji osobowej, to znaczy w obrębie takiej samej relacji jak ta, w której Jezus kształtował swoich uczniów.[1] Owa relacja jest zasadniczo najważniejsza, by móc kroczyć przez karty natchnionych wersetów i żyć na co dzień Ewangelią. Najpopularniejszą pułapką jaką można spotkać w zetknięciu z Biblią, to traktowanie Pisma świętego jako encyklopedii wiedzy na każdy temat. Tymczasem w księdze tej nie znajdują się konkretne odpowiedzi na wszystkie pytania. Biblia nie jest bowiem podręcznikiem naukowym ani ściągawką z różnych dziedzin wiedzy. Wysoce niebezpiecznym jest zatem np. podejście fundamentalistyczne do Starego i Nowego Testamentu. Stanowi ono bowiem nie tylko głębokie nieporozumienie, ale i rodzaj zagrożenia do podjęcia działań sprzecznych z istotą chrześcijaństwa. Biblia stanowi wyzwanie. Nie jest łatwą księgą. Warto jednak po nią sięgać i szukać woli Bożej, ucząc się wrażliwości na „głos” Boży jaki towarzyszył w swoim czasie tym, którzy przyczynili się do powstania Pisma świętego.  





[1] Papieska Komisja Biblijna, Natchnienie i prawda Pisma świętego. Słowo, które od Boga pochodzi i mówi o Bogu, aby zbawić świat, Wyd. Verbum, Kielce 2014.

czwartek, 2 kwietnia 2015

O cierpieniu w życiu człowieka - cz.3.



Jeśli spojrzy się na cierpienie jako „towarzysza” w drodze ukierunkowanej na zbawienie człowieka dotyka się wymiaru teologicznego poruszanego zagadnienia. Syn Boży zaakcentował miłość ponad cierpieniem. W Jezusie Chrystusie cierpienie staje się przezwyciężone miłością.[1] W tym punkcie teologiczna interpretacja cierpienia człowieka łączy się z wizją filozoficzną osoby ludzkiej, dla której równie istotne jak wolność i rozumność jest przeżycie miłości (…), zdolność do uczuć wyższych, przeżywania i kochania (…).[2] W takim ujęciu życie z bólem (często niewyobrażalnym) pozwala na pogłębienie swojego człowieczeństwa, rozumne dowartościowanie wolności i miłości (…), [kiedy to osoba cierpiąca poznaje, iż] sam Bóg przyjmuje cierpienie, aby na nowo ukonstytuować pierwotną wielkość natury ludzkiej.[3]  
Człowiek, który zdaje sobie sprawę ze swej kruchości i ograniczoności, napotykając trudności i przeciwności losu doznaje obaw. Jeśli są one duże i paraliżujące, waha się przed podjęciem decyzji i ryzyka. Jeśli je odważnie pokonuje pomimo niewiadomych, jest w stanie przekonać się jak wielkie rzeczy można uczynić zwłaszcza tam, gdy do głosu dochodzi dobro, oddanie i miłość. Najtrudniej wytrzymać atmosferę piekła, stan beznadziejny, bezsens i zdeptanie ludzkiej godności. Jednocześnie w ekstremalnych warunkach życia człowiek może doświadczyć niezbadanych pokładów wytrzymałości na cierpienie, jakie w nim drzemią. Na ten temat wypowiedział się m.in. światowej sławy neurolog i psychiatria – prof. Viktor E. Frankl, który wspominając więzienie w obozie koncentracyjnym, napisał:
Nowo przybyłych czekało w obozie wiele (…) niespodzianek. Ci spośród nas, którzy mieli wykształcenie medyczne, przekonali się przede wszystkim o jednym: „Podręczniki kłamią!”. Mówi się, że człowiek umiera, jeśli pozbawić go snu przez określoną liczbę godzin. Nic podobnego! Wcześniej trwałem w przekonaniu, że pewnych rzeczy po prostu nie jestem w stanie zrobić: nie zasnę bez tego, nie przeżyję bez tamtego… Naszą pierwszą noc w Austchwitz spędziliśmy na piętrowych pryczach. Na każdej pryczy (o wymiarach około dwa na dwa i pół metra) spało, bezpośrednio na gołych deskach, dziewięć osób. Każda dziewiątka musiała dzielić między ze sobą dwa koce. Rzecz jasna, mogliśmy leżeć wyłącznie na boku, stłoczeni i przyciśnięci do siebie, co miało pewne zalety z uwagi na przenikliwy ziąb. Chociaż wnoszenie butów na prycze było zabronione, niektórzy używali ich potajemnie zamiast poduszek, choć całe były oblepione błotem. W przeciwnym razie głowa śpiącego musiałaby spoczywać w zgięciu niemalże wykręconego ramienia. A mimo to sen jednak przychodził i choć na parę godzin przynosił zapomnienie i ulgę w cierpieniu.
Chciałbym wspomnieć w tym miejscu o kilku innych zaskakujących zjawiskach, które dowodzą, jak wiele jest w stanie znieść człowiek: w obozie nie mogliśmy myć zębów, a jednak pomimo to i na przekór dotkliwemu brakowi witamin nasze dziąsła były zdrowsze niż kiedykolwiek. Przez pół roku nosiliśmy te same koszule, dopóty, dopóki nie zamieniły się w łachmany. Z powodu zamarzniętych rur całymi dniami nie mieliśmy możliwości się wykąpać czy choćby częściowo podmyć, a jednak rany i otarcia na dłoniach, które nieustannie były brudne od kopania w ziemi, nie ropiały (oczywiście o ile w grę nie wchodziły odmrożenia). Człowiek mający dotychczas lekki sen i budzony bodaj najlżejszym hałasem dochodzącym zza ściany leżał teraz wtulony we współtowarzysza, który głośno chrapał o parę centymetrów od jego ucha, i jakby nigdy nic spał głębokim snem.[4]
To przede wszystkim wola sensu życia i nadzieja na zmianę dramatycznej rzeczywistości pozwala znieść człowiekowi nawet najcięższe warunki egzystencjalne, pomimo jego kruchości, delikatności, wrażliwości i ograniczoności. Głównie jednak uzdalnia do tego przyjęta wiara, żywa relacja do Chrystusa i zanurzenie serca w miłości Boga.




[1] Jan Paweł II, Salvifici doloris (List apostolski: O chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia), 145−146.

[2] J. Brusiło, Cierpienie człowieka…

[3] Tamże.


[4] Viktor E. Frankl, Człowiek w poszukiwaniu sensu. Głos nadziei z otchłani Holokaustu, Wyd. Czarna Owca, Warszawa 2013, s. 41−42.

środa, 1 kwietnia 2015

O cierpieniu w życiu człowieka - cz.2.



W sensie psychologiczno-etycznym cierpienie jest jakby dłutem, przyczyniającym się do kształtowania osobowości człowieka, zdobycia przez niego wewnętrznej dojrzałości, a tym samym głębszego przeżywania człowieczeństwa.[1] Człowieka kształtuje cierpienie, i to, jak cierpi, z jaką mocą, jest zależne od niego samego, od jego usposobienia i od warunków w jakich żyje.[2]
Dojrzałą postawą jest powiedzieć, że tam gdzie zaczyna się drugi człowiek [relacja do niego], tam kończy się moje bezmyślne działanie i pojawia się odpowiedzialność za ból[3]. Cierpienie może stać się jedyną najlepszą drogą do zrozumienia drugiego człowieka, bowiem rodzi współczucie, ludzką solidarność i zrozumienie[4].
Niedojrzałym jest wykorzystywanie cierpienia do panowania nad innymi, do utrzymania okrucieństwa jako metody dominacji nad jednostkami i grupami[5].
Poznanie cierpienia bywa wykorzystane w złej relacji do drugiego człowieka. De facto umiejętność odczuwania bólu i stawiania sobie granicy w działaniu tak, by samemu nie cierpieć, daje nam tym samym wiedzę, jak jednocześnie zadać ból i cierpienie innemu oraz jak przejąć nad nim władzę, to jest jeden z czułych punktów, odkryty przed „drugim” i który z łatwością może być wykorzystany, by zrodzić zło.
Postulat Alberta Schweitzera o etyce poszanowania życia, która stawia granice ludzkiej myśli i działaniu oraz zmusza do zrozumienia, że każda istota cierpi i na ile zadajemy jej ból, na tyle każdy z nas jest za to odpowiedzialny – wydaje się być słuszny. Tego powinien nauczyć się każdy współczesny człowiek: nie ucieczki od cierpienia ani szukania jego przyczyn gdzieś na zewnątrz (np. w ustroju czy w innym człowieku), tylko w umiejętności zrozumienia jego sensu i poszanowania każdej istoty, która przecież zasługuje na szacunek już dlatego, że żyje i może cierpieć.[6]
Ból może wyznaczyć granice naszej wytrzymałości i zdolności jego znoszenia. Granice te są indywidualne. Każdy inaczej rozumie cierpienie i granice te należy ustalać dla każdego z osobna.[7]
W cierpieniu jest największa samotność, jej szczyt, stąd cierpienie zwalcza się nieraz za wszelką cenę. Współczesny człowiek [często] nie jest wychowany do wysiłku, do panowania nad sobą. Niezaprawiony w życiowych bojach, nie umie radzić sobie z bólem, boi się cierpienia, nie jest oswojony [np.] z rzeczywistością śmierci. Wychowany na sztucznie wykreowanych wzorcach męskości i kobiecości nie akceptuje siebie. Czasami pragnie zmienić się za wszelką cenę, chce przekroczyć granice swoich ludzkich możliwości. Uczynić swoje życie przyjemniejszym, doskonalszym, sprostać stawianym wymaganiom… Z pomocą przychodzi olbrzymia wiedza o biologii człowieka, o funkcjonowaniu jego ciała. Farmakologia, chirurgia plastyczna, neurologia, psychiatria, biotechnologia, genetyka są już na tyle rozwinięte, że mogą zaproponować nową usługę – szybkie osiągnięcie oczekiwanych przez klienta zmian osobowości: uwolnienie się od bólu, cierpienia, lęku, smutku, odzyskanie radości życia i chęci działania, pozbycie się uczucia nieakceptacji siebie i swojego ciała.[8]


[1] Tamże, s. 10−11.
[2] Amelia Piechocka, Cierpienie – moja i twoja granica…, s. 237−238.
[3] Tamże, s. 237.
[4] Tamże, s. 240 oraz A. Gretkowski, Ból i cierpienie, Wyd. Novum, Płock 2003, s. 59.
[5] J. Szczepański, Sprawy ludzkie…, s. 15.
[6] Amelia Piechocka, Cierpienie – moja i twoja granica…, s. 242.
[7] Tamże, s. 243.
[8] o. Ksawery Knotz, Seks jakiego nie znacie. Dla małżonków kochających Boga, Wyd. Św. Paweł, Częstochowa 2009, s. 163 oraz zob. Z. Wojtasiński, Tabletki Pana Boga, „Wprost” 41/2006 (1243).