W Jezusie była jakaś szczególna mądrość.
Zachwycało Go istnienie i piękno świata botanicznego stworzonego przez
Boga-Ojca. Wielbił Go za sklepienie nieba, bogactwo roślinności na ziemi, ptactwo
i wszelkie inne zwierzęta, wodę i powietrze, słońce, księżyc i gwiazdy.
Dostrzegał jednocześnie, że wielu ludzi za mało zwraca na to uwagi, zabiegając
zbytnio o chleb i doczesny dostatek.
Już w wieku chłopięcym Jezus odznaczał
się nieprzeciętną wrażliwością duchową i inteligencją. Zdobył przekonanie, że
nie to, co ziemskie prawdziwie raduje i uszczęśliwia, ale życie w prawdzie i
wewnętrzna wolność od przywiązania do zła. Doświadczył, że prawdziwe szczęście
jest bardziej w dawaniu, aniżeli w braniu, nawet jeśli się ma mało. Pociągała Go
złota zasada postępowania i miłość. Prawdziwym pięknem były dla Niego kwiaty, o
których wygląd sam Pan się troszczy tak, że nie jest im potrzebne żadne sztuczne
upiększenie. Prawdziwie wolne były dla Niego osoby odwracające się od zła, a
czyniące dobro – jak ptaki, których Pan karmi tak, że nie muszą martwić się o
swój żołądek, ale znajdują pożywienie z tego, co rodzi ziemia. Widział, jak
potężny jest Pan i zdumiewał się jak mądrze to wszystko zostało poukładane na
świecie. Dla Boga nawet mały włos na ludzkiej głowie był ważny tak, że w Jego mocy
było uczynić go białym lub czarnym.
Maryja i Józef przechowywali przez wiele
lat w sercu wspomnienie święta w Jerozolimie, podczas którego Jezus zniknął im
z oczu na trzy dni. Przeżyty stres i troska wywarły niezatarte uczucie zwłaszcza
w sercu Maryi, która pewnego dnia zwierzyła się z tego wydarzenia.
Opowiedziała, że zdarzyło się, iż Jezus jako młody (12-letni) chłopiec został po
święcie w Jerozolimie. Jego rodzice szukali Go niestrudzenie mocno
zaniepokojeni o życie syna.
Po rozmowie z Matką Jezus doszedł do
przekonania, że na pierwszym miejscu jest świątynia serca, z której wypływa szacunek
i empatia do bliźniego, zwłaszcza dla najbliższych. Do czasu rozpoczęcia publicznej
działalności świątynię jerozolimską przechowywał duchowo w swoim sercu dbając o
czystość swego wnętrza (co wcale nie oznacza, że przestał uczęszczać na uroczystości
religijne).
Wobec zachwytu budowlą w Jerozolimie (Nauczycielu, patrz, co za kamienie i jakie
budowle! – Mk 13,1; czterdzieści
sześć lat budowano tę świątynię – J 2,20), kiedy kilkanaście lat później
zbliżał się dzień śmierci Jezusa, Ów wskazał na najdojrzalsze, realne i
eschatologiczne podejście do żydowskiej świątyni: Widzicie to wszystko? Zaprawdę, powiadam wam, nie zostanie tu kamień na
kamieniu, który by nie był zwalony (Mt 24,2); Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo (J
2,19). Obrazowanie wiary i mocy Boga w Synu Człowieczym ujął w pełnej grozy i dramatyzmu
„apokalipsie” (jako bolesnej śmierci), mimo wiadomego, szczęśliwego zakończenia
(Zmartwychwstania). Ona więc, jako najpierw niezwykła metafora, a potem
rzeczywistość, która stała się faktem − została zapamiętana i zapisana jako jedna
z tych, które były najmocniejsze i najważniejsze w swej wymowie i znaczeniu.
W jakiś sposób synowskie oddanie Jezusa
Matce i przybranemu ojcu oraz skupienie na codziennych obowiązkach pozwalało zachować
Maryi i Józefowi akceptację i cierpliwość w oczekiwaniu na to, co przyniesie
życie. Wierzyli, że nadejdzie dzień, kiedy ich Syn dokona wyboru i pójdzie
swoją drogą i że będzie to droga Boża. Oddani Opatrzności promieniowali
ufnością, że Bóg-Ojciec wskaże Jezusowi najlepszy czas na podjęcie powołania
Syna Bożego…
Jezus przejawiał moc w swojej postawie i postępowaniu.
Moc ta i szczególne zaparcie się samego siebie od najwcześniejszych lat życia (a
przez to widzialny rozwój integralny dziecka, chłopca, młodzieńca, a potem
dorosłego mężczyzny) pozwalały Mu podejmować decyzje niezrozumiałe dla innych,
co do których żywił przekonanie, że są słuszne. Jezus najwięcej uczył się z obserwacji
świata, przeczytanych Pism i wydarzeń dnia codziennego. Z jednej strony
odznaczał się racjonalnością, miłością i empatią wiedząc, że najbardziej
potrzebują lekarza chorzy, a nie zdrowi (stąd często spotykał się z
grzesznikami i ludźmi pogardzanymi przez ogół społeczny). Z drugiej strony bywało,
że zachowywał się tak, jakby żył na granicy ryzyka. Odczytał bowiem w sobie
odwagę wyrażenia własnym postępowaniem i życiem słusznego sprzeciwu, który „dręczył”
Jego serce nie dając ukojenia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz