Jeśli spojrzy się na cierpienie jako
„towarzysza” w drodze ukierunkowanej na zbawienie człowieka dotyka się wymiaru
teologicznego poruszanego zagadnienia. Syn Boży zaakcentował miłość ponad
cierpieniem. W Jezusie Chrystusie
cierpienie staje się przezwyciężone miłością.[1] W tym punkcie teologiczna interpretacja
cierpienia człowieka łączy się z wizją filozoficzną osoby ludzkiej, dla której
równie istotne jak wolność i rozumność jest przeżycie miłości (…), zdolność do
uczuć wyższych, przeżywania i kochania (…).[2] W takim ujęciu życie z bólem (często niewyobrażalnym) pozwala na pogłębienie swojego
człowieczeństwa, rozumne dowartościowanie wolności i miłości (…), [kiedy to
osoba cierpiąca poznaje, iż] sam Bóg przyjmuje cierpienie, aby na nowo
ukonstytuować pierwotną wielkość natury ludzkiej.[3]
Człowiek, który zdaje sobie sprawę ze
swej kruchości i ograniczoności, napotykając trudności i przeciwności losu
doznaje obaw. Jeśli są one duże i paraliżujące, waha się przed podjęciem
decyzji i ryzyka. Jeśli je odważnie pokonuje pomimo niewiadomych, jest w stanie
przekonać się jak wielkie rzeczy można uczynić zwłaszcza tam, gdy do głosu
dochodzi dobro, oddanie i miłość. Najtrudniej wytrzymać atmosferę piekła, stan
beznadziejny, bezsens i zdeptanie ludzkiej godności. Jednocześnie w
ekstremalnych warunkach życia człowiek może doświadczyć niezbadanych pokładów
wytrzymałości na cierpienie, jakie w nim drzemią. Na ten temat wypowiedział się
m.in. światowej sławy neurolog i psychiatria – prof. Viktor E. Frankl, który
wspominając więzienie w obozie koncentracyjnym, napisał:
Nowo
przybyłych czekało w obozie wiele (…) niespodzianek. Ci spośród nas, którzy
mieli wykształcenie medyczne, przekonali się przede wszystkim o jednym:
„Podręczniki kłamią!”. Mówi się, że człowiek umiera, jeśli pozbawić go snu
przez określoną liczbę godzin. Nic podobnego! Wcześniej trwałem w przekonaniu,
że pewnych rzeczy po prostu nie jestem w stanie zrobić: nie zasnę bez tego, nie
przeżyję bez tamtego… Naszą pierwszą noc w Austchwitz spędziliśmy na piętrowych
pryczach. Na każdej pryczy (o wymiarach około dwa na dwa i pół metra) spało,
bezpośrednio na gołych deskach, dziewięć osób. Każda dziewiątka musiała dzielić
między ze sobą dwa koce. Rzecz jasna, mogliśmy leżeć wyłącznie na boku,
stłoczeni i przyciśnięci do siebie, co miało pewne zalety z uwagi na
przenikliwy ziąb. Chociaż wnoszenie butów na prycze było zabronione, niektórzy
używali ich potajemnie zamiast poduszek, choć całe były oblepione błotem. W
przeciwnym razie głowa śpiącego musiałaby spoczywać w zgięciu niemalże
wykręconego ramienia. A mimo to sen jednak przychodził i choć na parę godzin
przynosił zapomnienie i ulgę w cierpieniu.
Chciałbym
wspomnieć w tym miejscu o kilku innych zaskakujących zjawiskach, które dowodzą,
jak wiele jest w stanie znieść człowiek: w obozie nie mogliśmy myć zębów, a
jednak pomimo to i na przekór dotkliwemu brakowi witamin nasze dziąsła były
zdrowsze niż kiedykolwiek. Przez pół roku nosiliśmy te same koszule, dopóty,
dopóki nie zamieniły się w łachmany. Z powodu zamarzniętych rur całymi dniami
nie mieliśmy możliwości się wykąpać czy choćby częściowo podmyć, a jednak rany
i otarcia na dłoniach, które nieustannie były brudne od kopania w ziemi, nie
ropiały (oczywiście o ile w grę nie wchodziły odmrożenia). Człowiek mający
dotychczas lekki sen i budzony bodaj najlżejszym hałasem dochodzącym zza ściany
leżał teraz wtulony we współtowarzysza, który głośno chrapał o parę centymetrów
od jego ucha, i jakby nigdy nic spał głębokim snem.[4]
To przede wszystkim wola sensu życia i
nadzieja na zmianę dramatycznej rzeczywistości pozwala znieść człowiekowi nawet
najcięższe warunki egzystencjalne, pomimo jego kruchości, delikatności, wrażliwości
i ograniczoności. Głównie jednak uzdalnia do tego przyjęta wiara, żywa relacja
do Chrystusa i zanurzenie serca w miłości Boga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz