Chrześcijaństwo uobecniają ludzie pełni
wiary, odważni i pracowici, którzy stawiają sobie wymagania. Oni usłyszeli głos
Chrystusa, który zaprasza do podejmowania wyzwań, do realizowania maksymalistycznego projektu życia, który wymaga
głębokiej zmiany nie tylko naszej mentalności, ale serca – najgłębszych,
duchowych sfer człowieka. [Bowiem] to z duchowości, która rodzi się w sercu
człowieka pod wpływem Ducha Świętego, wypływa zasadnicza zmiana życia, a nie z zewnętrznego
i mechanicznego podporządkowania się normom moralnym.[1] Można
powiedzieć, że do tego typu postawy potrzeba wytrwałości i czasu, również w powołaniu
małżeńskim. Na tym polu chrześcijaństwo
to kreatywność, pasja życia, praca nad sobą, troska o małżeństwo,
odpowiedzialność za dom, pracę… to świętość w codzienności[2]. Nie
jest to łatwe i nie osiąga się tego od razu. Proces dojrzewania powołania małżeńskiego
trwa w czasie i nie można go przyśpieszyć. Małżonkowie,
którzy świadomie biorą udział w procesie duchowego wzrostu, powoli, w trudzie i
pośród upadków uczą się integrować instynktowne poruszenia ciała z wyższą
duchowością. Duch Święty cierpliwie kształtuje nowy styl życia i powoli
uzdalnia ich do życia coraz bliższego Ewangelii.[3]
Dawniej ludzka świadomość wyraźnie dostrzegała, że akt seksualny w swojej
najgłębszej istocie, z samej swojej natury, jest aktem namiętnej miłości
ukierunkowanej na urodzenie dziecka. Ze statystyk wynika, że większość
aktów seksualnych przypada na okres niepłodny kobiet, którym w tym czasie trudniej
okazywać chęć zbliżenia. Dzieje się tak dlatego, że po szczycie estrogenowym zmniejsza
się libido i ogólne zainteresowanie seksem.
Zaobserwowano, że o sile libido decyduje dopamina – neuroprzekaźnik wytwarzany w mózgu. [Nie
dziwi więc fakt, że] jej poziom podnosi dobra relacja małżeńska (obniża zaś
stres, a więc kłótnie i awantury). Dlatego często po szczerej rozmowie,
uczciwej wymianie poglądów, prawdziwym dialogu, małżonkowie odczuwają przypływ
uczucia zakochania i tym samym zwiększone pragnienie współżycia seksualnego.[4]
Dziś sytuacja pożycia seksualnego jest
bardziej złożona. Tematów z tej dziedziny wciąż przybywa. Promuje się
poczynanie dzieci w małżeństwie wedle metod naturalnych, obserwacji temperatury
i cyklu płodności kobiety. Współczesna świadomość tych zagadnień oraz odpowiedzialne
podejście do sfery seksualnej rodzi nadzieję na szacunek dla płci i dojrzałość
postaw. Mimo, iż przekazując życie,
rodzice realizują jeden z najważniejszych wymiarów swego powołania: są współpracownikami
Boga[5],
warto zauważyć, że gdy istnieje powód,
aby nie przekazywać życia, wybór taki jest godziwy, a może nawet być
obowiązujący.[6]
We współżyciu nie chodzi (…) o to,
aby akt seksualny zawsze bezpośrednio zmierzał do poczęcia dziecka (był aktem
prokreacyjnym w pełnym tego słowa znaczeniu), ale aby jego podjęcie nie było związane
z działaniami przeciwko płodności ludzkiego ciała oraz by nie ingerowało w
procesy zachodzące w ciele kobiety i mężczyzny[7].
Życie w małżeństwie, przyjmowane i budowane
każdego dnia, może niezwykle rozwinąć, chociaż zdaje się jedną z najtrudniejszych
dróg w życiu. Wiara w Boga i Jego moc uzdalniają jednak człowieka do nawiązania
niezwykle bliskiej relacji z drugą osobą, tak intymnej i pełnej oddania, że nazwanej
związkiem miłości, którego owocem może być ludzka istota – nowy człowiek. Zarówno
macierzyństwo, jak i tacierzyństwo stają się wówczas szansą do ogromnego wzrostu
żony i męża na drodze miłości bliźniego.
[1] K. Knotz, Seks, jakiego nie znacie. Dla małżonków kochających Boga, Wyd. Św.
Paweł, s. 110.
[2] Tamże.
[3] Tamże, s. 124.
[4] Tamże, s. 70.
[5] Tamże, s. 100.
[6] Jan Paweł II, Przemówienie podczas audiencji w Castel
Gandolfo 17 lipca 1994, w: Rodzino,
co mówisz o sobie?, Kraków 1995, s. 415−416.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz