O jego twórczości Robert Schumann napisał niezwykle płomienny artykuł, w którym niemal anonsuje mesjasza muzyki niemieckiej: Wierzyłem, że (...) pojawi się kiedyś, musi się nagle pojawić ktoś powołany do tego, by stać się w pełni, w sposób idealny, wyrazicielem swojej epoki, ktoś nie objawiający nam mistrzostwa w jego stopniowym rozwoju, lecz na podobieństwo Minerwy wyskakujący z głowy Kroniona od razu kompletnie opancerzony. I oto narodził się, wnosząc świeżą krew, z gracjami i herosami czuwającymi przy kołysce. Nazywa się Johannes Brahms (1833-1897) - przedstawiciel muzyki poetyckiej, którego kompozycje, przepojone melancholią i niespełnioną tęsknotą, zdolne są wyzwolić niespodziewane nastroje duchowe.
Johannes był wyjątkowo oddany i zdyscyplinowany w swej pracy twórczej, którą pełnił z największym poświęceniem, rzetelnością i miłością. Był osobą niezwykłą, cieszącą się przez lata nie tylko szacunkiem, uznaniem, ale i dobrym zdrowiem, które załamało się dopiero po śmierci jego wielkiej miłości - Clary Schumann (a zaczęło się od bezsenności, nieokreślonych stanów lękowych i depresji). Objawy te były wstępem do zdiagnozowania u kompozytora raka trzustki. Choroba, zakończona zgonem w 64 roku życia kompozytora, trwała kilka miesięcy, a w jej przebiegu Brahms doświadczył długotrwałej żółtaczki, silnego swędzenie skóry, kolek, raptownego spadku wagi (mimo początkowo wilczego apetytu), a następnie stopniowego zaniku sił fizycznych, bólów pleców, następnie zaniku apetytu, krwawień z nosa, krwotoków żołądkowo-jelitowych, apatii, chwilowych utrat świadomości oraz braku rozpoznawania bliskich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz