W teologii występują 3 teorie na temat
sądu człowieka z chwilą śmierci fizycznej. Stanowisko pierwsze rozdziela tzw.
międzyczasem Sąd Ostateczny (dotyczący wszystkich ludzi na końcu historii) od
sądu szczegółowego (indywidualnego, osobistego). W hipotezie drugiej utożsamia
się oba sądy jako dwa oblicza jednego. W koncepcji tej nie ma więc „międzyczasu”.
W stanowisku trzecim rozważa się sąd jako obecny już teraz, na ziemi – w spotkaniu
(relacji) człowieka z Chrystusem (w wierze i miłości). Idąc tym torem
rozumowania, brak wiary jakby automatycznie „powoduje” osąd (J 3,18). Z kolei
wiara w Chrystusa otwiera na istnienie wieczne, a jednocześnie niweluje sąd: Kto słucha słowa mego i wierzy w Tego, który
Mnie posłał, ma życie wieczne i nie idzie na sąd, lecz ze śmierci przeszedł do
życia (J 5,24). W odniesieniu do "sądu" chodzi więc o decyzję, która jako odpowiedź na wiarę i
miłość ma miejsce już teraz, choć ujawni się całkowicie dopiero z chwilą
śmierci fizycznej.
Co zatem niezwykle istotne, sąd przybiera znamiona samooceny człowieka
wobec Boga[1]
(w Jego świetle). Weryfikacja życia („sąd Boży”) dokonuje się w samoosądzie człowieka[2]. Człowiek
nie ocenia jednak sam siebie (z siebie), lecz odczytuje i rozpoznaje w świetle nieba. Jest
to równocześnie ostateczne samopoznanie się człowieka w Jezusie Chrystusie.
Syn Człowieczy jest bowiem w Ojcu i działa w Duchu Świętym (jako Akt Działający)
mocą miłowania, co próbują uchwycić słowa Biblii: Ojciec bowiem nie sądzi nikogo, lecz cały sąd przekazał Synowi (J
5,22). Ów sąd jest więc spotkaniem
człowieka po śmierci z Chrystusem, w którym człowiekowi zostanie objawiony Boży
„wyrok”.[3] Zarówno jednak słowo: „wyrok”, jak i „sąd”
kojarzą się raczej pejoratywnie, odwzorowując ludzki obraz i formę sądownictwa.
To zaś, o czym mowa w odniesieniu do eschatologii, ma miejsce na duchowej arenie serca i
duszy człowieka. Samopoznanie się człowieka z udziałem Bożej łaski, to
konfrontacja ze światłem Miłości: Bo
byłem głodny, a daliście mi pić; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi,
a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu,
a przyszliście do Mnie (Mt 25,35−36). Bóg zatem nie jest Sędzią i Groźnym
Władcą, który za dobro wynagradza, a za zło karze. Jakkolwiek są w Piśmie
Świętym słowa włożone w usta Stwórcy: Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w
ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! (Mt 25,41), Bóg nigdy nikogo nie skazuje i nie potępia. Przeczyłoby
to Jego istnieniu, jako Miłości. Bóg nie
musi [też] „odczytywać” tego wyroku.[4] Bóg
miłuje, a nie wyrokuje.
Sąd Boży nie będzie
także jakąś mechaniczną segregacją zboża i chwastów, sortowaniem ryb dobrych i złych czy też odgradzaniem
baranów od kozłów (Mt 13,24−30; 47−48; 25,31−46). Przywołane porównania, to
jedynie uproszczone obrazy tajemnicy spotkania serca człowieka z Chrystusem.
Odmalowana atmosfera tych obrazów może jednak wzbudzać uczucia grozy i trwogę. Dlatego też odczytywanie
w kart Biblii Bożego straszenia w celu zmuszenia do nawrócenia jest błędne. Takie
rozumienie sądu akcentuje bowiem to, czego być nie powinno: lęk przez Bogiem. A lęk przed
Bogiem oddala od właściwej relacji ze Stwórcą.
W moim odczuciu odczytanie
prawdy o „sądzie” winno prowadzić duszę do uwielbienia Boga. Wydarzenie
eschatologiczne winno być pełne wiary i nadziei, jako akt przejścia człowieka w egzystencję pozaziemską w postaci
eschatologicznego zbilansowania swego życia i wypowiedzenia siebie całego przed
Bogiem, czyli jednoczesnego dopowiedzenia w sobie tego, co brakowało za życia
ziemskiego. Wtedy taki sąd (…) [będzie] pewnego rodzaju „stworzeniem”, czyli
uzupełnieniem braków (…), [wejściem] w nowy świat, w najgłębsze nurty życia
osobowego Boga.[5] Będzie to więc niebiańskie miłowanie, włączenie w wieczysty "krwiobieg" Aktu Działającego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz