Polanica Zdrój, czwartek -
22 sierpnia 1996 r.
Po śniadaniu koło jedenastej wyruszyłam
z całym ekwipunkiem w plener. Czułam się jak van Gogh w Arles mogąc malować
obraz na powietrzu. Około godziny szukałam odpowiedniego miejsca, by móc
malować jakiś krajobraz. Pejzaży nie brakowało, musiałam jednak wziąć pod uwagę
fakt, że nie znam terenu, ludzi, no i… nie mam sztalug. Gdy wreszcie udało mi
się znaleźć dość interesujący widoczek i miejsce w miarę dogodne do pracy,
malowałam jakieś trzy godziny. Przed czwartą po południu wróciłam do domu. W
barze Rumcajs zamówiłam połówkę zupy
ogórkowej, którą zjadłam z apetytem. (…)
Zaczęty dziś obraz włożyłam między szyby
w regale i przyglądałam mu się bardzo uważnie chcąc ocenić owoce pracy w
plenerze. Stwierdzam, że trzeba będzie nad nim jeszcze popracować. Na
wspomnienie uczuć towarzyszących mi w pracy na wolnym powietrzu, zrobiło mi się
błogo. Skwar niebywały, ja w chustce na głowie, kartka na kolanach, słoik z
wodą i farby w trawie, siedzę na ścieżce oddzielającej grzędy ziemniaków
od pokrzyw i patrzę w prawo na malowany widoczek. Po mojej lewej stronie
rozpościerał się duży plac kościelny ze świątynią przypominającą skulony kwiat
lilii. Nie zapomnę tego niesamowitego uczucia, i tego potu spływającego po
mnie, i tej niewygody, i radości, mimo tej niewygody, i tej ciszy, i tego
piękna, i tego obcowania z Bogiem… (…).
Polanica Zdrój, piątek - 23 sierpnia 1996 r.
Obraz
jest już prawie skończony. Zostało mi do namalowania tylko niebo i poprawienie
kilku drobnych usterek. Pogoda nieco się pogorszyła. Nie przeszkadzało mi to
jednak w pracy w plenerze. Na powietrzu przebywałam dziś siedem godzin. (…)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz