Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 7 maja 2015

Mój Jezus - cz.2.



W Jezusie była jakaś szczególna mądrość. Zachwycało Go istnienie i piękno świata botanicznego stworzonego przez Boga-Ojca. Wielbił Go za sklepienie nieba, bogactwo roślinności na ziemi, ptactwo i wszelkie inne zwierzęta, wodę i powietrze, słońce, księżyc i gwiazdy. Dostrzegał jednocześnie, że wielu ludzi za mało zwraca na to uwagi, zabiegając zbytnio o chleb i doczesny dostatek.
Już w wieku chłopięcym Jezus odznaczał się nieprzeciętną wrażliwością duchową i inteligencją. Zdobył przekonanie, że nie to, co ziemskie prawdziwie raduje i uszczęśliwia, ale życie w prawdzie i wewnętrzna wolność od przywiązania do zła. Doświadczył, że prawdziwe szczęście jest bardziej w dawaniu, aniżeli w braniu, nawet jeśli się ma mało. Pociągała Go złota zasada postępowania i miłość. Prawdziwym pięknem były dla Niego kwiaty, o których wygląd sam Pan się troszczy tak, że nie jest im potrzebne żadne sztuczne upiększenie. Prawdziwie wolne były dla Niego osoby odwracające się od zła, a czyniące dobro – jak ptaki, których Pan karmi tak, że nie muszą martwić się o swój żołądek, ale znajdują pożywienie z tego, co rodzi ziemia. Widział, jak potężny jest Pan i zdumiewał się jak mądrze to wszystko zostało poukładane na świecie. Dla Boga nawet mały włos na ludzkiej głowie był ważny tak, że w Jego mocy było uczynić go białym lub czarnym.

Maryja i Józef przechowywali przez wiele lat w sercu wspomnienie święta w Jerozolimie, podczas którego Jezus zniknął im z oczu na trzy dni. Przeżyty stres i troska wywarły niezatarte uczucie zwłaszcza w sercu Maryi, która pewnego dnia zwierzyła się z tego wydarzenia. Opowiedziała, że zdarzyło się, iż Jezus jako młody (12-letni) chłopiec został po święcie w Jerozolimie. Jego rodzice szukali Go niestrudzenie mocno zaniepokojeni o życie syna.
Po rozmowie z Matką Jezus doszedł do przekonania, że na pierwszym miejscu jest świątynia serca, z której wypływa szacunek i empatia do bliźniego, zwłaszcza dla najbliższych. Do czasu rozpoczęcia publicznej działalności świątynię jerozolimską przechowywał duchowo w swoim sercu dbając o czystość swego wnętrza (co wcale nie oznacza, że przestał uczęszczać na uroczystości religijne).
Wobec zachwytu budowlą w Jerozolimie (Nauczycielu, patrz, co za kamienie i jakie budowle! – Mk 13,1; czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię – J 2,20), kiedy kilkanaście lat później zbliżał się dzień śmierci Jezusa, Ów wskazał na najdojrzalsze, realne i eschatologiczne podejście do żydowskiej świątyni: Widzicie to wszystko? Zaprawdę, powiadam wam, nie zostanie tu kamień na kamieniu, który by nie był zwalony (Mt 24,2); Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo (J 2,19). Obrazowanie wiary i mocy Boga w Synu Człowieczym ujął w pełnej grozy i dramatyzmu „apokalipsie” (jako bolesnej śmierci), mimo wiadomego, szczęśliwego zakończenia (Zmartwychwstania). Ona więc, jako najpierw niezwykła metafora, a potem rzeczywistość, która stała się faktem − została zapamiętana i zapisana jako jedna z tych, które były najmocniejsze i najważniejsze w swej wymowie i znaczeniu.   
W jakiś sposób synowskie oddanie Jezusa Matce i przybranemu ojcu oraz skupienie na codziennych obowiązkach pozwalało zachować Maryi i Józefowi akceptację i cierpliwość w oczekiwaniu na to, co przyniesie życie. Wierzyli, że nadejdzie dzień, kiedy ich Syn dokona wyboru i pójdzie swoją drogą i że będzie to droga Boża. Oddani Opatrzności promieniowali ufnością, że Bóg-Ojciec wskaże Jezusowi najlepszy czas na podjęcie powołania Syna Bożego… 
Jezus przejawiał moc w swojej postawie i postępowaniu. Moc ta i szczególne zaparcie się samego siebie od najwcześniejszych lat życia (a przez to widzialny rozwój integralny dziecka, chłopca, młodzieńca, a potem dorosłego mężczyzny) pozwalały Mu podejmować decyzje niezrozumiałe dla innych, co do których żywił przekonanie, że są słuszne. Jezus najwięcej uczył się z obserwacji świata, przeczytanych Pism i wydarzeń dnia codziennego. Z jednej strony odznaczał się racjonalnością, miłością i empatią wiedząc, że najbardziej potrzebują lekarza chorzy, a nie zdrowi (stąd często spotykał się z grzesznikami i ludźmi pogardzanymi przez ogół społeczny). Z drugiej strony bywało, że zachowywał się tak, jakby żył na granicy ryzyka. Odczytał bowiem w sobie odwagę wyrażenia własnym postępowaniem i życiem słusznego sprzeciwu, który „dręczył” Jego serce nie dając ukojenia…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz