Żyję w pięknym kraju,
gdzie cztery pory roku nieustannie mnie zachwycają. A jednak mój optymizm
przyćmiewa to, co w moim odczuciu jest wielkim niebezpieczeństwem. Nie chodzi
tu tylko o zagrożenie ekologicznie ziemi, wynikające z faktu, że gatunki
naturalne giną, surowce są niezwykle szybko zużywane i że wiele się marnuje. Powszechnie,
ale ze stoickim spokojem, zdajemy sobie sprawę, że nasza planeta bardzo szybko „starzeje
się” i staje coraz mniej odporna na degradację środowiska ze strony człowieka.
Ale to nie jedyne niebezpieczeństwo.
Mój niepokój wzbudza
obumierająca kultura żywych, osobowych relacji międzyludzkich na tle
gigantycznego postępu informatycznego. Według mojej intuicji i obserwacji zagrażają
nam głównie choroby umysłu – psychiczne i autoimmunologiczne. W drugiej
kolejności choroby serca, kręgosłupa i oczu.
Za dużo pracy czyni z
człowieka maszynę do produkcji, żeby nie powiedzieć nadprodukcji. Rzutuje to na
podporządkowanie się różnym czynnościom dla większej konsumpcji, przy
równoczesnym braku czasu na potrzeby wyższego rzędu, o jakich pisał Abraham
Maslow.
Brak zdrowych relacji z
rodziną utrudnia osiągnięcie dojrzałości emocjonalno-psychicznej, generując
lawinę cierpień i zachowań egoistyczno-destrukcyjnych prowadzących do rozczarowania
życiem. Szum medialny, teleinformacyjny jest niekompatybilny z naturalną, wewnętrzną
potrzebą ciszy i pokoju w sercu.
Obok przepracowania i
zubożenia osobowych relacji międzyludzkich (bez pośredników medialnych) znakiem
dzisiejszych czasów jest ogromna samotność. Ponadto współczesnego człowieka frustruje
fakt, że tak dużo się wokół dzieje, iż trudno to ogarnąć i nad tym zapanować. Z
drugiej strony w nim samym jest jakby pustka, ponieważ nic szczególnego się nie
dzieje. Wówczas zaczyna mocno żyć cudzym życiem czy też narzekać na swój los.
Nuda i brak pomysłu, co zrobić z wolnym czasem - stają się codzienną kromką
chleba. Po jakimś czasie przychodzi zaakceptowanie tego faktu, bez nadziei na
zmianę. Zgoda na "byle co" jest jak śmierć za życia.
Obok ludzi znudzonych
szarością swojego losu są ci, którzy pędzą przez życie szybciej niż gepardy. Lecąc
od jednego zajęcia do drugiego, od jednej sprawy do następnej, od jednej
miejscowości do drugiej, od biedniejszego rejonu do bogatszego. Motywem nie
jest wiązanie końca z końcem, ale lęk, że się utraci szansę albo coś ważnego. Choć
człowiek czuje, że tego wszystkiego jest za dużo, to trudno mu dokonać
właściwej refleksji, by jakaś kolejna zmiana prowadziła bardziej do dojrzałości
i świętości życia niż do większego bogactwa materialnego. Ma więcej niż
kiedykolwiek, ale wciąż coś go szarpie i ciągnie, choćby to była mała i zbędna
rzecz: promocja, punkty, nagroda, maskota, filiżanka. Tymczasem ilość
posiadanych rzeczy nie daje komfortu, lecz generuje większy lęk o ich umiejscowienie
w domu, zepsucie lub utratę. Zbędne rzeczy zmniejszają powierzchnię naszych
mieszkań, a jednocześnie powiększają ilość śmieci.
Dokąd zmierzamy?
Więcej szczęścia jest w
dawaniu aniżeli w braniu.
Piękne słowa :)
OdpowiedzUsuń