Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 27 grudnia 2018

Droga tego świata


Żyję w pięknym kraju, gdzie cztery pory roku nieustannie mnie zachwycają. A jednak mój optymizm przyćmiewa to, co w moim odczuciu jest wielkim niebezpieczeństwem. Nie chodzi tu tylko o zagrożenie ekologicznie ziemi, wynikające z faktu, że gatunki naturalne giną, surowce są niezwykle szybko zużywane i że wiele się marnuje. Powszechnie, ale ze stoickim spokojem, zdajemy sobie sprawę, że nasza planeta bardzo szybko „starzeje się” i staje coraz mniej odporna na degradację środowiska ze strony człowieka. Ale to nie jedyne niebezpieczeństwo.

Mój niepokój wzbudza obumierająca kultura żywych, osobowych relacji międzyludzkich na tle gigantycznego postępu informatycznego. Według mojej intuicji i obserwacji zagrażają nam głównie choroby umysłu – psychiczne i autoimmunologiczne. W drugiej kolejności choroby serca, kręgosłupa i oczu.
Za dużo pracy czyni z człowieka maszynę do produkcji, żeby nie powiedzieć nadprodukcji. Rzutuje to na podporządkowanie się różnym czynnościom dla większej konsumpcji, przy równoczesnym braku czasu na potrzeby wyższego rzędu, o jakich pisał Abraham Maslow.
Brak zdrowych relacji z rodziną utrudnia osiągnięcie dojrzałości emocjonalno-psychicznej, generując lawinę cierpień i zachowań egoistyczno-destrukcyjnych prowadzących do rozczarowania życiem. Szum medialny, teleinformacyjny jest niekompatybilny z naturalną, wewnętrzną potrzebą ciszy i pokoju w sercu.
Obok przepracowania i zubożenia osobowych relacji międzyludzkich (bez pośredników medialnych) znakiem dzisiejszych czasów jest ogromna samotność. Ponadto współczesnego człowieka frustruje fakt, że tak dużo się wokół dzieje, iż trudno to ogarnąć i nad tym zapanować. Z drugiej strony w nim samym jest jakby pustka, ponieważ nic szczególnego się nie dzieje. Wówczas zaczyna mocno żyć cudzym życiem czy też narzekać na swój los. Nuda i brak pomysłu, co zrobić z wolnym czasem - stają się codzienną kromką chleba. Po jakimś czasie przychodzi zaakceptowanie tego faktu, bez nadziei na zmianę. Zgoda na "byle co" jest jak śmierć za życia.
Obok ludzi znudzonych szarością swojego losu są ci, którzy pędzą przez życie szybciej niż gepardy. Lecąc od jednego zajęcia do drugiego, od jednej sprawy do następnej, od jednej miejscowości do drugiej, od biedniejszego rejonu do bogatszego. Motywem nie jest wiązanie końca z końcem, ale lęk, że się utraci szansę albo coś ważnego. Choć człowiek czuje, że tego wszystkiego jest za dużo, to trudno mu dokonać właściwej refleksji, by jakaś kolejna zmiana prowadziła bardziej do dojrzałości i świętości życia niż do większego bogactwa materialnego. Ma więcej niż kiedykolwiek, ale wciąż coś go szarpie i ciągnie, choćby to była mała i zbędna rzecz: promocja, punkty, nagroda, maskota, filiżanka. Tymczasem ilość posiadanych rzeczy nie daje komfortu, lecz generuje większy lęk o ich umiejscowienie w domu, zepsucie lub utratę. Zbędne rzeczy zmniejszają powierzchnię naszych mieszkań, a jednocześnie powiększają ilość śmieci.
Dokąd zmierzamy?
Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu.


1 komentarz: