W 12 rozdziale Ewangelii wg św. Marka
znajduje się fragment, który wskazuje, że nie tylko Jezusowi zadawano trudne
pytania, ale i On sam kierował pytania do ludu, by zaprosić do teologicznej refleksji
i konkretnego działania: Nauczając w
świątyni, Jezus zapytał: «Na jakiej podstawie nauczyciele Pisma mówią, że
Chrystus jest synem Dawida? Przecież sam Dawid z natchnienia Ducha Świętego
mówi: „Pan powiedział do mojego Pana: Usiądź po mojej prawej stronie, aż położę
twych wrogów pod twoje stopy.” Skoro Dawid nazywa Go Panem, to jak może On być
jego synem?» (Mk 12,35−37). Nikt z
ludu, ani nawet Jezus nie dał odpowiedzi.
Katecheza była jednak bardzo frapująca: wielki
tłum chętnie Go słuchał (Mk 12,37). Nauczyciel z Nazaretu umiał przykuć
uwagę. Tym razem wskazał na „zagadkowość” Prawdy, jej „konsonansowy dysonans”,
jej pozorną sprzeczność i paradoks. Swoim ujęciem zagadnienia zachęcał do
zgłębiania tajemnic i słów Bożych. Wskazał, co może być istotnym materiałem do rozważania.
Poddał do refleksji niecodzienny, ciekawy temat. W tym wypadku treść dotyczyła
Mesjasza. Zdradzał to zacytowany przez Jezusa psalm 110, który był uważany
przez Żydów za mesjański (panowało bowiem powszechne przekonanie, iż Syn
Boży będzie pochodził z rodu Dawida). Nazwanie kogoś Panem w tamtej kulturze (jako
tytułem grzecznościowym) mogło być użyte tylko przez syna w odniesieniu do jego
ojca (nigdy odwrotnie). Skoro więc Dawid, mimo że był największym z
królów, nazwał swego potomka Panem oznaczało to, iż ów potomek będzie kimś
większym od niego samego, kimś, kto będzie miał transcendentną godność (Pan to po grecku kyrios; w tłumaczeniu ST słowo to zastępuje imię Boga).
W innym miejscu Jezus pytał o opinię swoich uczniów: Co mówią ludzie? Kim według nich
jestem? (…) A według was, kim jestem? (Mk 8,27.29). Czynił to, choć nie
miał względu na osoby. Poza tym wiedział, co kryje się w człowieku. A skoro tak,
to można zadać sobie pytanie: po co Jezusowi była potrzebna opinia o Nim samym?
A może pytanie ma akcent w innym miejscu? Może chodzi o to, by każdy z nas
odpowiedział sobie osobiście (i nie trywialnie!): Kim jest dla mnie Jezus
Chrystus? Co właściwie liczy się, gdy słyszę Jego Imię? Czy liczy się pochodzenie
z rodu Dawida? Czy rozwiązanie tajemnicy narodzenia Jezusa zaburzyłoby mój
dotychczasowy stosunek do Mesjasza? Czy jestem z Nim, bo mam od Niego darmowy bilet
do nieba (i jest to iście „boski interes”)? Czy „trzymam z Nim”, bo On jest
zawsze na pozycji wygranej? Dlaczego Jezus jest wciąż dla mnie ważny?
Poznając
Prawdę o Jezusie, poznajemy prawdę o nas samych.
Dzień dobry Marto
OdpowiedzUsuńZ dużym zainteresowaniem czytam Twojego bloga, wydaje mi się, że większość tematów, które do tej pory poruszyłaś (opisałaś) zrozumiałem (przynajmniej tak mi się wydaje). Nawet ten tak zawiły (jak dla mnie) z drzewem figowym - bardzo przejrzyście i przekonywująco wyjaśniony. Natomiast z tym zatytułowanym "Tożsamość Jezusa" przy końcu mam mały problem. Może trochę odbiegnę od głównego wątku tematu, który poruszyłaś, no, ale diabeł(?) tkwi w szczegółach." Czy rozwiązanie tajemnicy narodzenia Jezusa zaburzyłoby mój dotychczasowy stosunek do Mesjasza? " - mając w pamięci to co opisywałaś wcześniej chyba chodzi Ci o: status materialny, społeczny lub czy Jezus narodził się przy udziale Ducha Świętego. Jeśli to któreś z tych to dla mnie temat zamknięty. Ok. Jeśli nie, to dalej nie wiem co masz na myśli. No i teraz "Czy jestem z Nim, bo mam od Niego darmowy bilet do nieba (i jest to iście „boski interes”)? " Z tym ostatnim w nawiasie się zgodzę. Tak - jest to iście "boski interes" natomiast czy "(...)mam od Niego darmowy bilet do nieba"??? Co tu masz na myślli ?? Z tego co zorientowałem się czytając bloga Pana Pawła i Twój Szanowna Marto, unikacie pojęć czy sformułowań takich jak: piekło, diabeł, anioł, i może jeszcze jakieś. Dla mnie to są tylko słowa-narzędzia (pojęcia) służące do opisu relacji, stanu. Są stworzone tylko i wyłącznie na użytek ludzki. W przeszłości - może, aby ewangelizować skutecznie ludzi i przemawiać do wyobraźni, zostały one (myślę, że w dobrej wierze) wprowadzone. Słownictwo, którym posługujemy się dzisiaj w przyszłości też się zdezaktualizuje. Ale do rzeczy. Jak kolwiek nazwiemy skrajności: piekło-niebo, niebo bliżej Boga - niebo dalej od Boga lub inaczej - to kontrast jakiś (wydaje mi się?) powinien być. W temacie o młodzieńcu, którego opisywałaś niedawno wyróżniłaś dwie postawy, przeze mnie odebrane tak: pokładanie nadziei w materii, aczkolwiek wypełnianie przykazań (no bo jak się jest bogatym to trochę łatwiej - choć czasami różnie z tym bywa) oraz pełne pójście za Jezusem. Czy te dwie postawy i jednocześnie wg nich przeżyte życie będą potraktowane tak samo? Czy w każdej z tych opcji "bogaty młodzieniec" ma "darmowy" bilet do nieba? A jaka jest jego (młodzieńca) rola w zasłużeniu sobie na przyszłe życie? A przyznasz chyba, że są przypadki bardziej skrajnych postaw niż przywołanego tu chłopaka. Co my mamy robić tu na ziemi skoro mamy już "darmowy bilet do nieba"? No i co z tym "płaczem i zgrzytaniem zębów"?
pozdrawiam Grzegorz
Dzień dobry, Grzegorzu (wyczuwam, że mogę mówić do Ciebie po imieniu i nie będzie to zaprzeczeniem mojego szacunku do Ciebie).
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za ciepły, serdeczny i wrażliwy komentarz.
Rzeczywiście, chyba trochę niejasno napisałam o co mi chodzi, i w dodatku jakby „grubszą kreską” (z przerysowaniem i przeakcentowaniem). Twoja przenikliwość i duża ilość pytań dodatkowych, by mnie zrozumieć i zgłębić temat, jest piękna. Świadczy o poszukiwaniu Prawdy. Wymaga też szerszego wyjaśnienia. Spróbuję więc nakreślić parę dodatkowych myśli, które (mam nadzieję), zmieszczą się w mym komentarzu-odpowiedzi.
Pisząc o hipotetycznym "rozwiązaniu tajemnicy narodzenia Jezusa" miałam na myśli sytuację, w której dowiadujemy się nagle czegoś, co nie pasuje do naszego utartego, przez wielowiekową katechezę, wizerunku Jezusa. Pisząc jaśniej: z punktu widzenia Boga liczy się nowo narodzony człowiek, który jest zawsze (!) poczęty z Ducha Świętego – jako dar Boga, więc np. pytanie niektórych teologów: kto zapłodnił Maryję, pozostaje ważne, ale tylko z punktu widzenia ludzkiego. Ważne jest więc, czy to da się pogodzić z moją wiarą i nie zaburzy to mojego oddania i miłości do Boga? U mnie tak rzeczywiście jest. W spojrzeniu, które proponuję jest miejsce na hipotezy niejako "wyjaśniające" luki teologiczne (wypełniane np. wiarą w cuda - co nie oznacza, że nie wierzę w znaki i cuda), a których można, de facto, uniknąć poprzez głęboką wiarę w miłość Boga do każdego człowieka. Jaśniej i szerzej wyjaśniam to w postach: "Oczekiwanie i narodzenie Mesjasza", umieszczonych na blogu w dniach: 26-30 czerwca 2012 r.
Jeśli używam sformułowania: "Czy jestem z Nim, bo mam od Niego darmowy bilet do nieba (i jest to iście "boski interes")?", to pytam bardzo mocno o motyw mej wiary. Zbawienie jest zawsze łaską. Dobre uczynki nie są gwarantem ("biletem") zbawienia. Są jednak wyrazem wiary i miłości do Boga. Innymi słowy chciałam skierować myśli Czytelników na weryfikację stopnia czystości intencji i mocy wiary. Według mnie intencja najwłaściwsza to ta, w której mamy miłujące serce. W takiej postawie otwarcia na Boga oraz oddanie Mu się w miłości może pomóc pokonać naszą ludzką słabość i niedoskonałość.
cdn.
Podzielam Twoją opinię, Grzegorzu, na temat słownictwa: przeszłego, teraźniejszego i przyszłego. Język jest czymś żywym, również teologiczny. Zmienia się, a właściwie my go zmieniamy, dostosowujemy do współczesnego, by był jaśniejszy, precyzyjniejszy (pisał o tym już ks. prof. Cz. Bartnik w "Dogmatyce katolickiej"), choć transcendencji nie da się do końca ująć w słowa. Można ją oczywiście opisywać słowami, ale zawsze to będzie w jakimś stopniu niedoskonałe. Rzeczywiście słowo "piekło" używam rzadziej, ale je uznaję za nadal aktualne. Słowa: "anioł" i "szatan" odbieram filozoteistycznie (tzn. jako figury lub modele konceptualne). Kontrast jest zawsze, czyli istnieje: dobro-zło (wraz z ich odcieniami i niuansami). Podobnie kontrast: niebo (jako zjednoczenie z Bogiem, stan pełni miłości) i piekło (jako brak miłości, stan oddalenia od Boga). "Płacz i zgrzytanie zębów" to metafora stanu cierpienia, która jest podobna do mrocznego: "Pamiętaj, że umrzesz (Momento mori)". Mniej u mnie tych "gotowych", schematycznych sformułowań. Po prostu piszę jakby swoim językiem. Szukam formy przekazu, która będzie bardziej przemawiająca do współczesnego człowieka. Być może mój sposób pisania na blogu jest przesycony tym, co jest mi po prostu bliższe: światłem, miłością, dobrem, Bogiem, Jezusem, stąd mniej słów o odcieniu negatywnym. Tematy nazwijmy to "czarne" mniej mnie frapują, dlatego ich tak nie akcentuję.
OdpowiedzUsuńBogaty młodzieniec to bogaty temat... Nie jest wykluczone, że mężczyzna ten smucił się tylko do wieczora, a po nocy, w której wszystko jeszcze raz przemyślał, postanowił coś zmienić. Z nastaniem poranka wstał i poszedł sprzedać wszystko co miał i rozdał ubogim. A potem z radością poszedł za Jezusem wierząc, że On jest chlebem, który go w pełni nasyci.
Bardzo serdecznie pozdrawiam, Marta.
Dobry wieczór Marto
OdpowiedzUsuńTwoja odpowiedź przerosła moje oczekiwania. Bardzo za nią dziękuję. Co do cudów - to również podświadomie wyczuwam, że mogą być one przerysowane przez ewangelistów, celem, skuteczniejszego oddziaływały na ówczesnych ludzi i najprawdopodobniej było to robione z szacunku do Jezusa, choć On sam, nie wiem czy by sobie tego życzył. Ale to są tylko moje dywagacje !!! W starożytności jak i średniowieczu powstało wiele legend jak choćby o szewczyku dratewce i smoku, czy rycerzach o nadludzkich możliwościach czy innych nadzwyczajnych władcach - dzisiaj doskonale wiemy, że są to tylko bajki - stworzone po to, aby zaciekawić słuchacza. Natomiast ich geneza mogła się wziąźć z konkretnego zdarzenia, którego obserwator był pod tak wielkim wrażeniem, że oprócz tego co widział dodał 'co nieco' od siebie. Być może, podobny mechanizm zadziałał u ewangelistów.(??)
To, że piszesz swoim specyficznym językiem, bez gotowych sformułowań to niewątpliwie da się zauważyć. Niech tak pozostanie. Jak również ten optymizm, wyrażony choćby w hipotetycznym zakończeniu tematu z bogatym młodzieńcem. Jeszcze raz dziękuję.
pozdrawiam Grzegorz