Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 25 sierpnia 2013

Odp. na komentarz Grzegorza do "Rachunku sumienia"



Na temat mojego wpisu pod tematem „Rachunek sumienia” z dnia 18 sierpnia Grzegorz napisał:
Co do niektórych zakazów i nakazów również mam wątpliwości.
"Przytaczać Pismo święte na poparcie własnych poglądów." myślę, że bardziej odpowiednio byłoby: Przytaczać Pismo święte na poparcie własnych (egoistycznych) interesów.
"Przychodzić punktualnie (na mszę św.) Zajmować miejsce blisko ołtarza." Jeżeli nic nie stoi na przeszkodzie, to myślę, że powinno się przychodzić punktualnie nie tylko do kościoła, ale także na inne spotkania. Wziąwszy pod uwagę, że rachunek sumienia był młodzieżowy, to zajmowanie miejsca blisko ołtarza przez młodzież wydaje się dla mnie dość racjonalne. Dzisiaj można rozbudować to o nie korzystanie z telefonu komórkowego podczas mszy św. Nie chodzi o rozmowy potrzebne, które mogą czasami być konieczne, ale o granie, sms'owanie tak dla zabawy, a przez to rozpraszanie innych.
"Motywować pracę w niedzielę bezinteresowną służbą bliźniemu" różne mogą być okoliczności, ale z punktu widzenia np. pracodawcy jest rzeczą niegodną motywować do pracy pracowników w niedzielę, aby mogli więcej zarobić, niby dla ich dobra, a tak naprawdę drugim dnem są większe dochody pracodawcy.
"Buntować się przeciw rodzicom przed osiągnięciem samodzielności" no to jest bardzo ryzykowne, bunt buntowi nie równy, ale zakładając, że rodzice są w miarę odpowiedzialni i chcą dobra dla swojego dziecka no to tak. Z tym, że mam tu na myśli młodzieżowe wybryki. Wybieranie własnej drogi życiowej niezgodnej z zamierzeniami rodziców, ale zgodniej z własnym sumieniem uważam za bunt, ale nie będący grzechem.
"Akceptować Słowo Boże (Pismo Święte, Nauka Kościoła, Tradycja)." zakładając, że kapłani decydując się na posługę innym, zgodnie z własnym powołaniem mają głosić naukę Jezusa, robią to należycie to ten nakaz jest dla mnie akceptowalny. Co jeśli tak nie jest? To kto ma być autorytetem? Ludzie szukający interpretacji pisma św. na własną rękę w większości przypadków robią to (na moje odczucie) bardzo niedojrzale. Oczywiście są wyjątki. Bardzo nieliczne, ale są. Tylko jak to ująć w rachunku sumienia?
"Osłabiać wiarę przez czytanie lektury głoszącej przekonania niezgodne z nauką Chrystusa." no tu bym raczej widział sformułowanie: Osłabiać wiarę poprzez uleganie lekturom głoszących przekonania niezgodne z nauką Chrystusa. Ale jako, że rachunek jest kierowany do młodzieży można zaryzykować prawdziwość tego zakazu. Bo będąc młodym nie ma się, aż tak wyrobionego podejścia krytycznego i lepiej unikać czegoś co może wyprowadzić na złą drogę. Takie rzeczy lepiej jest czytać będąc w miarę dojrzałym i je racjonalnie ocenić.
"Nosić symbole religijne jako znak wiary (krzyżyk, różaniec, medalik…)." To faktycznie (jak dla mnie) nic nie odzwierciedla.
"Pracować w dniu świątecznym zarobkowo." myślę, że bardziej udane sformułowanie byłoby: Pracować w dniu świątecznym zawodowo, bez większej konieczności. Przecież służba zdrowia, elektrownie, komunikacja itp. muszą pracować. Pracowanie przez siedem dni w tygodniu non stop nie będzie nam służyło. Jeśli ktoś ma rodzinę, to dni świąteczne są właśnie po to, aby wszyscy (rodzina) spędzali ten dzień razem.
"Jeść, co przed nami położą, jeśli nam nie szkodzi." rachunek sumienia był spisywany w 1982 roku dla młodzieży. To były czasy nie najszczęśliwsze jeśli chodzi o zaopatrzenie. Myślę, że autorzy tego rachunku sum. mieli dobre intencję. Jeść to, na co rodziców stać, jeśli tylko nam nie zaszkodzi.
"Znosić cierpliwie krzywdy" to jest szerokie pojęcie, ale tego uczył Jezus. Sam cierpiał wiele krzywd, aż po krzyż. Wszelkie funkcjonowanie wśród ludzi wymaga kompromisów, ustępstw, "zaciśnięcia zębów".

W pełni podpisuję się pod Twoją końcową konkluzją, choć jednocześnie uważam, że dla młodzieży, która z racji wieku i chwiejnych poglądów, powinna mieć taki instruktaż jednoznaczny, ściśle sformułowany. Nie jest to doskonałe, ale stanowi pierwszy etap do kolejnych bardziej dojrzalszych rachunków sumienia, aż skończywszy na własnym sercu "... bo tam jest nasz najważniejszy, wewnętrzny konfesjonał."
pozdrawiam Grzegorz

Witaj, Grzegorz.
Dysponując dziś większą ilością wolnego czasu, postanowiłam odpisać jeszcze raz na Twój komentarz, ustosunkowując się do poszczególnych zagadnień:
Napisałeś, że nie należy: Przytaczać Pisma świętego na poparcie własnych (egoistycznych) interesów. Tak, myślę, że to lepsze ujęcie tamtego zdania z książeczki. Dodatkowo, myślę, że przytaczanie Pisma św. w ogóle jest szczególne, wymaga wyczucia, czy słuchacz w ogóle je przyjmie, czy wręcz odwrotnie (a więc zależy to od okoliczności, sytuacji i od danego człowieka).
Odnośnie punktualności, to jestem tego samego zdania. Kultura wskazuje, by być punktualnym, nie tylko jeśli chodzi o Eucharystię, ale i inne spotkania z ludźmi. Są oczywiście wyjątkowe sytuacje (niezawinione), które usprawiedliwiają spóźnienie (jeśli np. stoimy w korku, bo coś się stało na ulicy, i nie ma możliwości, by dojechać na czas).
Zajmowanie miejsca blisko ołtarza, oczywiście, było podyktowane adresatami książeczki. Młodzież może być bardziej skupiona, jeśli widzi celebransa. Myślę, że w tym zapisie chodziło też o jedność oratoryjną w grupie. Ów nakaz odbieram dziś jako zaproszenie, by zbliżyć się do Chrystusa, nawet poprzez tę fizyczną bliskość względem ołtarza.
Napisałeś: z punktu widzenia np. pracodawcy jest rzeczą niegodną motywować do pracy pracowników w niedzielę, aby mogli więcej zarobić, niby dla ich dobra, a tak naprawdę drugim dnem są większe dochody pracodawcy. Tak, na szczęście, dziś mało jest takich przypadków. Ale są inne rodzaje wykorzystywania pracowników, zastraszania ich zwolnieniami i dyscyplinowanie wstrzymywaniem awansu czy wypłaty.
Teraz o tym buncie względem rodziców. Napisałeś: Wybieranie własnej drogi życiowej niezgodnej z zamierzeniami rodziców, ale zgodniej z własnym sumieniem uważam za bunt, ale nie będący grzechem. Myślę, że taki „zdrowy” bunt jest jak najbardziej dobry, a nawet konieczny na drodze rozwoju młodej osoby i wypełnienia przez nią powołania. Rodzice mogą radzić, ale powinni uszanować wrażliwość dziecka i jego pragnienia serca. Jeśli np. ono czuje powołanie w jakimś kierunku – pozwolić mu pójść, wspierać dziecko, modlić się za nie w tej intencji. Nie robić scen wywierania nacisku psychicznego, ale rozmawiać kulturalnie, okazując szacunek i zrozumienie. Rodzice nie powinni być apodyktyczni i karzący w tym wypadku, ponieważ dziecko niejednokrotnie jest zbyt słabe psychicznie i emocjonalnie, by sobie poradzić z tym problemem. I bardzo cierpi, że rodzice swym zachowaniem go odrzucają.
Jeśli chodzi o zdanie z książeczki: "Akceptować Słowo Boże (Pismo Święte, Nauka Kościoła, Tradycja)." to jest to nakaz ogólnikowy. Oczywiście, chodzi o zachowanie prawd absolutnych, ale przy jednoczesnym trwaniu w wierze rozumnej (nie heteronomicznej, bezkrytycznej czy ślepej).
Napisałeś, że lepsze jest sformułowanie, iż nie należy: Osłabiać wiary poprzez uleganie lekturom głoszących przekonania niezgodne z nauką Chrystusa. Myślę, że o to właśnie chodzi. Młodzi ludzie, to szczególnie wrażliwa grupa, podatna na złe wpływy i zagrożenia (w tym niektóre książki). Słowami: będąc młodym nie ma się aż tak wyrobionego podejścia krytycznego i lepiej unikać czegoś, co może wyprowadzić na złą drogę. Takie rzeczy lepiej jest czytać będąc w miarę dojrzałym i je racjonalnie ocenić – myślę, że dobrze to ująłeś, Grzegorz.
Odnośnie symboli religijnych mam podobne odczucia. We wszystkim ważne jest podejście wewnętrzne. W Oratorium mieliśmy odznaki z gwiazdkami (oznaczającymi stopnie zaangażowania). Dany, zewnętrzny przedmiot, może być  odzwierciedleniem tego, co wewnątrz, w sercu, ale nie musi. To nie jest bezwzględnie konieczne.  
Odnośnie pracy w niedzielę, zgadzam się. Są zawody, które trwają przez 7 dni w tygodniu, i są usprawiedliwione z pracy (np. służba zdrowia). Jednocześnie, dla mnie niedziela jest dniem szczególnym, dniem pogłębiania więzi z Bogiem i z rodziną.
W temacie pokarmów, napisałeś bardzo pięknie: Myślę, że autorzy tego rachunku sumienia mieli dobre intencje. Tak. Tym bardziej, że Ksiądz rozmawiał o każdym punkcie książeczki z młodzieżą oratoryjną, zakochaną w Chrystusie. Wiem, że ów zapis z 1982 r. wiązał się z trudnymi czasami niedostatku wielu rodzin… Dziś, wyrazem szacunku i miłości jest jedzenie tego, czym gospodarz domu nas ugości, bez wybrzydzania i krytykowania potraw. Oczywiście, jeśli nam coś szkodzi, uważam, że można o tym powiedzieć, by nie było przykrej dla zdrowia sytuacji… (np. moja mama i brat nie mogą jeść masła i serów od dzieciństwa).
Odnośnie zapisu z Rachunku sumienia, że należy "Znosić cierpliwie krzywdy" napisałeś: to jest szerokie pojęcie, ale tego uczył Jezus. Sam cierpiał wiele krzywd, aż po krzyż. Wszelkie funkcjonowanie wśród ludzi wymaga kompromisów, ustępstw, "zaciśnięcia zębów". Tu, nie mogę się z Tobą zgodzić, Grzegorz. Są takie sytuacje, w których należy się bronić, gdy nas krzywdzi drugi człowiek. Gdy żołnierz uderzył Jezusa, Ten powiedział: Jeśli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. Ale jeśli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz? (J 18,23). Jeśli np. pijany mąż bije żonę, to ona ma prawo (a nawet powinna) się bronić, szukać grup wsparcia, pomocy ze strony odpowiednich instytucji medycznych i społecznych, itp. Kościół dopuszcza nawet separację w sytuacjach, gdy alkoholik zagraża rodzinie odmawiając leczenia. Tu nie ma miejsca na ustępstwa. Z miłości do żony i dzieci uzależniony mąż powinien poddać się terapii i walczyć z chorobą alkoholową.
Podsumowując:
Uważam, że uwrażliwianie na Boga i wartości chrześcijańskie w Oratorium, w którym zetknęłam się z omawianym „Rachunkiem sumienia”, było wyjątkowe i niezwykle rozwijające. Uchroniło mnie przed wieloma zagrożeniami wieku młodzieńczego. Wiem, Grzegorz, że mnie rozumiesz czytając moje teksty, również i ten.
Oboje znamy Autora rozważanej przeze mnie książeczki. Mając na uwadze cały kontekst jej powstania, nie podałam Jego nazwiska.
Myślę, że z szacunku dla Autora tak długo korzystałam z tego właśnie „Rachunku…”. Miałam jednak nie jeden raz podejrzenie spowiedników, że jestem przesadnie dokładna. W końcu przyszedł czas, by sięgnąć po coś innego, coś nie tak szczegółowego. Dojrzalszego. Tym bardziej, że w przeszłości przesadnie się przejmowałam i tak dokładny rachunek nie był dla mnie adekwatny. Poza tym od 1982 roku czasy bardzo się zmieniły.
Pisząc refleksyjny post pt. „Rachunek sumienie” miałam zamiar pobudzić Czytelników do weryfikacji i myślenia w odniesieniu do poruszanego tematu. Chciałam podzielić się swoim doświadczeniem, które może być dla kogoś pomocą.
Wydaje mi się, że trzeba zawsze merytorycznie i krytycznie podchodzić do tekstów, też i księży. Używać rozumu, rozsądku. Wspomniany Ksiądz też nas tego uczył. Jako nastolatka nigdy nie podważałam Jego autorytetu. Dlatego podchodzę do treści omawianej książeczki z tolerancją wobec Autora, delikatnie wskazując na ważność myślenia i dokonywania weryfikacji poznawanych treści.

Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie.
Marta.

2 komentarze:

  1. Dobry wieczór Marto

    Bardzo pięknie podopełniałaś moje myśli. Tak właśnie to widzę. Co do "cierpliwego znoszenia krzywd" to uważam, że jest to szerokie pojęcie. Ja poruszyłem jedno z zagadnień. Nie narzekanie na los jaki mnie spotkał. Raz jest lepiej raz gorzej. Trudny czas trzeba jakoś przeżyć (np. chorobę, warunki materialne, różnorakie problemy w pracy, rodzinie itp.).
    Postępując uczciwie, w sposób prawy też często można narazić się na nieprzychlność pewnych grup z otoczenia. I co wówczas? Nawet jadąc samochodem nie przekraczając dozwolonej prędkości narażamy się na nieprzychylność co niektórych kierowców, bo chcą jechać szybciej, a my im to utrudniamy. Czy mamy odtrąbiać, lub odpowiadać na gesty. Mianowicie chodzi mi o ponoszenie nieprzychylności, "krzywd" będących wynikiem, nie ulegania otoczeniu, wobec pewnych (dla mnie) niestosownych, nieprzyzwoitych postaw. Np. jeśli wstawię się za kimś komu pewna grupa ludzi chce wyrządzić krzywdę - wówczas jestem wrogiem lub kimś opozycyjnym dla tej grupy, a dalej muszę z nimi być, przebywać i jednocześnie zbierać konsekwencję. Jeżeli nie piję alkoholu w czasie lub miejscu gdzie ja uważam, że się tego nie powinno robić - wówczas też jestem na celowniku. Jeżeli staram się postępować uczciwie, innym może to przeszkadzać np. podczas pracy w zespole, bo co niektórzy chcą iść na łątwiznę, a dobrze by było, aby nikt się nie wyłamywał. Nie wszędzie ludzie starający się zachowywać w sposób prawy są mile widziani, a jakoś to trzeba znosić. Co nie znaczy milczeć! Czy jeżeli ktoś mnie obmawia, czy ja powinienem robić to samo? Można też walczyć. Ale czy to jest po chrześciańsku? Być może prędzej czy później (może nawet i w ogóle) ci ludzie mogą analizować kiedyś swoje zachowania i dobrze by było, aby w relacji ze mną nie znaleźli jakichkolwiek złośliwości. Takie "znoszenie krzywd" lub nie odpłacanie się złem za zło, może być bezcennym przykładem dla tych którzy je wyrządzają, jak również dla tych którzy je obserwują. Nic tak nie przemawia jak rzeczywiste przykłady obserwowane na żywo. Oczywiście należy zachować w tym "znoszeniu krzywd" zdrowy rozsądek. Wspomniane przez Ciebie przykłady są uzupełnieniem tego (jak dla mnie) szerokiego tematu. Kiedy mowa jest o dzieciach lub osobach drugich, wówczas jest to inna sprawa. My możemy do pewnych granic krzywdy znosić, ale nie powinniśmy być obojętni wobec krzywd bliźniego. Podany przez Ciebie przykład męża alkoholika znęcającego się nad żoną, jest przypadkiem, w którym ktoś kto nam wyrządza krzywdę jest odurzony, trudno mi powiedzieć czy jest świadomy, a myślę, że to jest ważne. Jeżeli robi to świadomie i jego zachowanie uniemożliwia nam normalne, godne funkcjonowanie, wówczas mamy do czynienia ze skrajnym przypadkiem krzywd i wówczas przechodzimy do czynnej obrony - nie mamy innego wyjścia. A jeżeli robi to nieświadomie, bo jest odurzony, uwikłany w chorobę alkoholową, wówczas "znoszenie krzywd" rozumiane przeze mnie jako wcielanie nauki Jezusa w życie - jest bezcelowe, nawet funkcjonowanie z takim kimś jest niemożliwe, podobnie jak z (w skrajnym przypadku) umysłowo chorym. Takim ludziom należy pomóc. Znoszenie krzywd według mnie ma sens w przypadku ludzi świadomych, mając na uwadze ich dobro. W przypadku przytoczonego przez Ciebie przykładu z Jezusem, ów żołnierz wiedział, że postępuje nieuczciwie, był świadomy, a co go bolało? Pewnie to, że Jezus postępował uczciwie i ów żołnierz nie mógł znaleźć na Niego "haka". Pewnie nie raz analizował swoje zachowanie. I jakie wysnuł wnioski? Czy postąpił mądrze? Co tym pokazał? Czy taka postawa Jezusa mogła zmienić jego życie? A co by było, gdyby Jezus mu oddał tym samym broniąć swoich racji?

    pozdrawiam Grzegorz

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, Grzegorz.
    Uzupełniając Twój komentarz,
    dla mnie Jezus jest wzorem postępowania względem drugiego człowieka. Jego wzorowa relacja do bliźnich przejawiała się w wachlarzu miłości, który miał różne odcienie (w zależności od człowieka, okoliczności, sytuacji). Wobec poszukujących u Niego uzdrowienia Jezus był empatyczny, miłosierny i cierpliwy ("Co chcesz abym ci uczynił?"... "Idź i nie grzesz więcej"… Twoja wiara cię uzdrowiła"…), u przebiegłych demaskował ich obłudę i hipokryzję ("Przez wzgląd na zatwardziałość waszą napisał wam to przykazanie"… "Nie to, co wchodzi do ust, czyni człowieka nieczystym, ale co z ust wychodzi, to czyni go nieczystym"…), wobec zatwardziałych w grzechach był bezkompromisowy i twardy w mowie ("Plemię żmijowe"… "Groby pobielane"…). To, jak okazywał miłość, zależało od tego, jak ktoś się zachowywał.
    Odnośnie ludzi chorych umysłowo: Myślę, że rozumiem, co chciałeś powiedzieć, mimo trochę niezręcznego ujęcia w słowach, że: "funkcjonowanie z takim kimś jest niemożliwe, podobnie jak z (w skrajnym przypadku) umysłowo chorym". Ludzie chorzy umysłowo to, moim zdaniem, grupa niezwykle cierpiąca. Dodałeś: Takim ludziom należy pomóc. Tak. Im szczególnie. Zaburzenia umysłu, schizofrenia, psychozy i inne choroby psychiczne to dramat tych, których te choroby dręczą. Jezus uzdrawiał również i chorych umysłowo. On czynił to mocą Ojca, mocą miłości. Wierzę, że mocą miłości Chrystusa można pomagać takim ludziom i dziś…
    Dziękuję za Twój komentarz, Grzegorz, i pozdrawiam,
    Marta.

    OdpowiedzUsuń