Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Druga szansa



Któż z ludzi nie doświadczył poniżenia czy porażki? Nie ma człowieka, który miałby same sukcesy i życie usłane różami.
Najbardziej boli ta sprawa, która nie powiodła się, mimo że najbardziej nam na niej zależało. I co w takim momencie należałoby począć? Słyszy się czasem maksymę, że wielkość człowieka poznaje się po tym jak powstaje on z upadku. Oczywiście zgadzam się z tym, przyjmując jednak, że ten, kto zawiódł,  autentycznie odczuwa w sumieniu swój upadek, a więc to, w czym zawiódł nie spływa po nim, jak po tłustej kaczce. Jeśli zaś upadek człowieka nic go nie wzrusza, to jest z nim coś nie tak. Poza tym, nieczułemu na swoje zło łatwiej jest dalej iść przez życie łamiąc po raz kolejny swój moralny kręgosłup.
Niezdany egzamin, ranę czy podeptanie godności najboleśniej odczuwa człowiek wrażliwy. Wśród zaś wrażliwych są tacy, których cierpienie łamie psychicznie, moralnie lub fizycznie, oraz tacy, których ono paradoksalnie… wzmacnia. Odnośnie tych ostatnich, potwierdził to światowej sławy psychiatra, który przeżył obóz koncentracyjny – prof. Viktor E. Frankl, pisząc o rzeczywistości Holokaustu: Ludzie wrażliwi, przywykli prowadzić bogate życie intelektualne, mogli w dwójnasób odczuwać fizyczny ból (byli bowiem często słabsi i delikatniejsi), lecz ich wewnętrzne „ja” ucierpiało w znacznie mniejszym stopniu. Potrafili bowiem uciec od otaczającej ich potwornej rzeczywistości w bogactwo wewnętrznych wartości i duchową wolność. Tylko w ten sposób można wytłumaczyć pozorny paradoks dotyczący tego, że część więźniów o słabszej konstytucji lepiej zdawała się znosić trudy obozowego życia od tych fizycznie silniejszych.[1] Bolesne doświadczenia i życiowe zakręty mogą więc być źródłem siły: Was mich nich umbringt, macht mich stärker – Co mnie nie zabija, czyni mnie silniejszym (Friedrich Nietzsche), ale nie zawsze. Dotyczy to nielicznych, bo jak zauważył Ernest Hemingway: Świat łamie każdego, a potem niektórzy są jeszcze silniejsi w miejscu złamania.
By poradzić sobie z poczuciem ludzkiej niesprawiedliwości, wyzyskiem, biedą, własnym cierpieniem i tym ze strony innych oraz wszelkim złem, nie wystarczy pamiętać o tym, co Jezus odpowiedział Piotrowi, by nieustannie i zawsze przebaczać sobie i winowajcom (symboliczne 77 razy – zob. Mt 18,22). Samo też wniknięcie w sytuację upadku osoby, nie zawsze jest skuteczne, by wnieść się ponad cierpienie, nienawiść i zło. Viktor E. Frankl zauważył bowiem coś niezwykle interesującego: Całkowite wytłumaczenie danej zbrodni równałoby się usprawiedliwieniu winy zbrodniarza i uznaniu go za popsutą maszynę, a nie za istotę wolną i odpowiedzialną.[2] W podnoszeniu się z upadku nie należy też uciekać od odpowiedzialności, nie uznając zła za zło czy grzechu za grzech. Wymówki i psychologiczna racjonalizacja, stosowane w celu usprawiedliwienia tego, co było złe lub grzeszne, są formą tchórzostwa i unikania odpowiedzialności. Uznanie zaś siebie za autora zła równa się przyjęciu na swoje ramiona odpowiedzialności za nieprawość. Szatan nie istnieje, ale zło – owszem, a jego autorem jest nie kto inny, jak człowiek posiadający wolną wolę. Ten, kto uzna własne zło za nieprawość, może rozpocząć drogę powrotną (inną, dobrą, prawą, pełną miłości). Każdy może tego doświadczyć, nawet najgorszy łajdak, złoczyńca czy postać iście mefistofelesowska. Nikomu nie wolno zabierać szansy na zmianę.

[1] Viktor E. Frankl, Człowiek w poszukiwaniu sensu. Głos nadziei z otchłani Holokaustu, Wyd. Czarna Owca, Warszawa 2013, s. 67.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz