Łączna liczba wyświetleń

piątek, 16 maja 2014

Jaki jest Twój dom? - cz.1.



To mogło być w 1996 r. Pewnego dnia spotkałam swojego sąsiada z bloku, pana Tuza, który powiedział:
- Słyszała pani to kazanie ks. Malińskiego?
- Nie…
- Było niesamowite. Jeszcze nie mogę dojść do siebie. Będzie powtórka. Proszę je koniecznie posłuchać, pani Marto. (Tu pan Edward podał mi dokładną godzinę).
Mając do swojego sąsiada zaufanie, włączyłam o podanej godzinie radio i nagrałam całą homilię. Jej treść poruszyła mnie, więc ją potem zapisałam (z kasety magnetofonowej) do swego dzienniczka. Dziś postanowiłam zacytować naukę księdza dla tych, którzy czytają mojego bloga:

"Jaki jest Twój dom?"
Jaki jest Twój dom? Ciepło w nim? Nie pytam o kaloryfery. Pięknie w nim? Nie, nie muszą na ścianach wisieć oryginalne obrazy: Malczewskiego, Wyspiańskiego czy Wyczółkowskiego. Dobrze w nim? Wygodnie w nim? Nie musi być sześciopokojowy. Jak w domu u Ciebie? Ciepło w nim? Jest atmosfera miłości? Dobrze wszystkim? Ciągniesz do domu? Uciekasz ze świata do niego żeby odpocząć, żeby uspokoić się, żeby poradzić się, żeby odpowiedzieć, żeby wyznać, żeby wyżalić się, żeby nabrać utraconej miłości?, bo ulica groźna, brutalna, często zła, często niebezpieczna… Jaki jest Twój dom? Zimna piwnica, chociaż na piętrze? Zimna, chociaż kaloryfery? Ohydna, chociaż nowe meble możeś sprawił? Nikt nie może w nim wytrzymać, w tym Twoim domu, chociaż jeść czasem dobrze dają? Jaki jest Twój dom?
Pytam o to, bo to jest przede wszystkim Twój poligon, gdzie się rozstrzyga Twoje zbawienie i potępienie. Bo to, że w nim jesteś, to się gdzieś rozpoczęło dawno i Tyś się znalazł w tym ciągu miłości… Byłeś to chciał zrozumieć, że to tak jest… Powiedziałem: to się zaczęło dawno w tym ciągu miłości, która trwa przekazywana z pokolenia na pokolenie. To trwa. Zaczęło się…
U takiego Marka zaczęło się jak stał przy oknie balkonowym. Miał 2,5 roku chyba i gapił się na ulicę. Mama z kuchni woła:
- Marek, chodź! Śniadanie na stole. Musimy wyjść za chwilę.
Nie ruszył się.
- Mareczku, chodź, kochanie. Śniadanie trzeba zjeść. Wychodzimy za chwilę. Trzeba się ubrać.
Nie dosłyszał chyba.
- Marek! Co się tak tam patrzysz?
- Ka-sia  sto-i  na  przy-stan-ku  tram-wa-jo-wym. – Powiedział to jak wyznanie miłości.
To się może zaczęło bardzo dawno… Od lat przedszkolnych, szkolnych, licealnych. Ciągnęło się przez studia, aż skończyło się wielką miłością. Może to tak było ewolucyjnie u Ciebie?…
Może spadło na Ciebie jak grom z jasnego nieba:
Spóźnił się do teatru. Wtaszczył się pomiędzy rzędy krzeseł na swoje miejsce. Klapnął, a gdy kurtyna zapadła i światła się zaświecały, spojrzał, a koło niego siedziała dziewczyna jego życia. Po prostu jak uderzony piorunem wiedział, że to ona - na całe życie. Nikt inny, tylko ona.
Jakoś wkroczył w Ciebie Bóg? Jakoś wkroczył w Twoje życie Bóg? Powiecie:
- Jak to ksiądz mówi: „Bóg wkroczył”, a mówi o dziewczynie, ewentualnie zmieni na chłopca?
Bądź konsekwentny. Bóg jest Miłością. Bo mogło przejść Twoje życie bez tego. Mogłaś zostać starą panną. Mogłeś zostać starym kawalerem. Ciekawe… Może naukowe życie? Może poświęcone pracy jakiejś pasjonującej, zawodowej, nauczycielskiej?… Spotkałem taką jedną, cudowną nauczycielkę idącą z końcem czerwca z bukietem, z naręczem (!) kwiatów obejmowanym obiema rękami, zapłakaną po same uszy:
- Co się stało? – pytam.
- Żegnałam moją ósmą klasę.
Żegnała swoją ósmą klasę. Możesz mieć takie życie: bogate w inne przeżycia, ale pozbawione tego elementu, o którym mówimy.
Bóg wkroczył w Twoje życie miłością ku drugiemu człowiekowi. Taką obłudną Twoją ku dziewczynie; taką obłudna Twoją ku Twojemu chłopcu, nieprzytomną zupełnie, która Cię porwała jak oko cyklonu. Wyrwała Cię z Twojego domu rodzinnego i poniosła w świat razem z nim. Na zawsze. Na całe życie.
Kościół stał obok i patrzył się, czy to naprawdę miłość. Pilnował Twojej miłości. Ksiądz w konfesjonale pytał Cię:
- Ale czy kochasz? Ale czy decydujesz się na ten ślub z prawdziwej miłości? Czy nie ma innych elementów, które by decydowały w tym względzie?
Kościół stał i przyglądał się Tobie. Wysyłał Cię na jakieś kursy przedmałżeńskie. Niektórzy na nie narzekali, że bez sensu, że niepotrzebne, że „po co jeszcze?”. Niektórzy je chwalili. Zależy jacy byli prelegenci. Kościół pilnował Cię. Jeszcze przed proboszczem to „interwju”, które zostało przeprowadzone oficjalnie w kancelarii parafialnej na to, żeby się upewnić, czy Ty naprawdę kochasz, czy Bóg Cię nawiedził. I ksiądz spowiednik, i ksiądz proboszcz w kancelarii parafialnej naciskali, żebyś się zreflektował, zrewidował, przekonał, upewnił, czy to nie włosy Cię zauroczyły, czy to nie dźwięk głosu, czy to nie oczy tylko? Czy człowiek? Czyś pokochał człowieka, czy kawał ciała: bo on taki przystojny, bo ma taką szczękę wysuniętą, bo tak się porusza energicznie jak mężczyzna prawdziwy. Czyś Ty pokochała człowieka, a nie kawałek ciała? Musiałaś, musiałeś się upewnić, czy to jest miłość prawdziwa? Powiesz:
- A jakby ksiądz podał definicję miłości, byłoby łatwiej.
Nie ma. To jest tzw. pojęcie proste. Tak jak nie ma definicji piękna, definicji dobra, jak nie ma definicji prawdy, tak nie ma definicji miłości. Można sobie tylko pomagać rozmaitymi innymi określeniami: zachwyt, zauroczenie, podziw. Ale zawsze bezinteresowność – jak papierek lakmusowy. Bez tego nie ma miłości. Jeżeli byś cały świat rzucił pod stopy, nie żądając nic za to, jeżeliś gotowy wszystkie kwiaty świata dać jej, nie żądając nic za to, to jest dowód, że kochasz. Bo jeżeli zaczynasz handlować już w tamtych czasach: „ile ty mi uśmiechów, tyle ja tobie uśmiechów”; „ile ja ci prezentów, tyle i ja tobie prezentów”; „ile ja tobie dobroci, tyle ty mi dobroci”; „ile ty spóźniłaś się, tyle ja spóźniłem się”… Jak zacznie się wyliczanka, to nie to. To może być kolega, który służy do podpowiadania: „tyle razy ci podpowiem, jak ty mi tyle razy podpowiesz”; „odpiszę od ciebie zadanie i ja tobie dam odpisać zadanie tyle razy”, to wtedy można tak handlować, ale to nie miłość. Miłość jest bezinteresowna.

cdn.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz