Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 30 września 2012

Uzdrowienie człowieka z Gerazy



Dalej, w Ewangelii wg św. Marka, umieszczony jest opis niecodziennego uzdrowienia, jakiego dokonał Jezus przybywszy do krainy Gerazeńczyków[1] (Mk 5,1nn): Gdy tylko dopłynął do brzegu, pojawił się jakiś człowiek, niemal nagi, którego wszyscy odbierali jako opętanego przez ducha nieczystego (Mk 5,2). Wzięło się to stąd, że człowiek ów często przebywał na cmentarzu (niejednokrotnie tam nocując) albo w miejscach górzystych (Mk 5,4−5). Z dala od ludzi wydawał się być zdziczały i niebezpieczny. Nie pozwalał się jednak związywać i trzymać w niewoli (Mk 5,5). Był inny, ale przede wszystkim samotny i cierpiący. Ktoś słyszał jego krzyki, ktoś widział jak uderzał się kamieniami (Mk 5,5), ale nikt nie umiał mu pomóc. Człowiek ów czuł odrzucenie i potępienie ze strony tych, którzy przylepili mu etykietę: opętany.
Znamienne, ale właśnie ten człowiek jako pierwszy pojawił się przed Jezusem i skłonił Mu się nisko (Mk 5,6). Powitawszy Go, zaczął z Nim rozmawiać. Nauczyciel poznał jego niedolę. Widział, jak Gerazeńczyk, odtrącony przez ludzi za wiele grzechów, uwierzył w swe udręczenie, interpretowane przez niego jako wynik wpływu legionu nieczystych duchów (Mk 5,7.9). Jezus poznał więc, że ów nieszczęśnik uwierzył, że jest taki, jak o nim mówią inni, przekreślający go jako człowieka godnego miłości. I mimo, że „opętany” mógł opuścić nieprzychylną mu krainę, nie chciał tego uczynić (por. Mk 5,10). Jezus był pierwszą osobą, która okazała mu bratnią miłość (por. Mk 5,8−9). Tym samym, udręczony mężczyzna po raz pierwszy poczuł się z kimś dobrze.
Świadkowie owego dialogu zobaczyli jeszcze jedną niezwykłą scenę: oto wielka trzoda świń, czymś przestraszona, ruszyła w kierunku przepaści i potopiła się (Mk 5,13). Zjawisko było niecodzienne i bardzo dramatyczne.
Nałożenie się tych dwóch wydarzeń dało ewangeliście materiał do przedstawienia obrazu teologicznej walki Jezusa ze złem. Natchniony autor powiązał oba zdarzenia tworząc naukę teologiczną opartą na ówczesnej mentalności. Uczynił to na kanwie dialogu Nauczyciela z człowiekiem uważanym za opętanego (Mk 5,9−13). To było główną osią całego opowiadania.
Znamienne jest też ujęcie postawy świadków: Odpowiedzialni za stado świń spanikowali, uciekając do miasta i opowiadając o tym, co widzieli i słyszeli (Mk 5,14). Ludzie, w swym nieprzychylnym stosunku do „opętanego” i w subiektywnych wrażeniach względem nieznajomego Przybysza, zinterpretowali całe zdarzenie opacznie, rozgłaszając wersję jakoby wszystkiemu „winien” był Jezus z Nazaretu (Mk 5,12−14.16). Trudno było nie uwierzyć w ich interpretację zdarzeń, jakoby w stado wszedł legion demonów wyrzucony z opętanego mocą Jezusa (tym bardziej że w ówczesnej kulturze żydowskiej trzodę chlewną identyfikowano ze zwierzętami nieczystymi[2]). Jednocześnie ich „sensacyjne” opowiadanie, przekazywane w formie nieprawdopodobnego zdarzenia, było doskonałym magnesem, które skłoniło ludzi do przybycia na miejsce, gdzie się to wszystko wydarzyło. Gdy zbiegł się tłum mieszkańców Gerazy okazało się, że sytuacja jest zupełnie inna i bardzo naturalna: Oto Jezus stał obok „opętanego”, który był ubrany i przy zdrowych zmysłach (Mk 5,15). Wówczas ludzie przestraszyli się (Mk 5,15). Zadawali sobie pytanie: Co tu się właściwie stało? Jezus poruszył ich sumienia. Pojawiła się szansa, by coś zmienić, ale zdali sobie sprawę, że jeszcze nie są na to gotowi. Zaczęli Go więc błagać, aby odszedł z ich krainy (Mk 5,17). Jezus uszanował ich decyzję. Postanowił odejść. Jedynym człowiekiem, który Go głęboko umiłował i pragnął z Nim zostać (jako Jego uczeń), okazał się ów uzdrowiony (Mk 5,18). Jezus ponownie zachował się w sposób niezwykły: Nie zgodził się na jego prośbę (zob. Mk 5,19). Jego odmowa miała jednak swój sens. Przed wyruszeniem w dalszą drogę, powiedział uzdrowionemu mężczyźnie: Wracaj do domu, do swoich, i opowiadaj im, co Pan ci uczynił i jak się nad tobą zlitował (Mk 5,19). Tym samym powołał go na apostoła krainy Gerazeńczyków – niejako w „zastępstwie” Jezusa, którego mieszkańcy owej krainy nie chcieli. Odtąd uzdrowiony dzielił się swoim świadectwem miłości Boga wśród rodaków (Mk 5,20).    


[1] Kraina ta leżała na południowo-wschodnim brzegu jeziora Genezaret, wokół Gerazy, jednego z miast Dekapolu.
[2] Stąd nie spożywano ich mięsa - zob. przypis dolny [w:] Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Najnowszy przekład z języków oryginalnych z komentarzem, Wyd. Św. Paweł, Wrocław 2008, s. 2222.



4 komentarze:

  1. Ile jest takze obecnie ludzi odrzuconych i potępionych przez ""ludzi", im nie ma kto pomoc porozmawiac , uwazaja ich za opętanych bo tak jest wygodnie , nikt nie ma czasu z nimi porozmawiac , pocieszyć , zrozumiec ich problemu , bólu wewnętrznego ( duszy ?).
    Jezus juz byl i odszedł , i nie przyjdzie nikt aby go zastapic .
    Tylko smierc ich wyzwoli ,mam nadzieje ze znajda lyske na sadzie swoim i Jezus przytuli ich do swej piersi, czego im zycze z serca .
    Boze miej ich w swej pieczy .
    Martin

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzień dobry, Panie Martin.
    Bardzo dziękuję za komentarz. Zgadzam się z Panem. Wielu jest takich ludzi, którzy są odrzucani i potępiani, i nie ma ku nim miłości. Są samotni i cierpią.
    Nadzieją jest to, że Jezus umarł fizycznie, ale zmartwychwstał w ciele uwielbionym: "Jam zwyciężył świat".
    Jego Duch Św. stale jest z nami. On daje siłę, by miłować siebie nawet wtedy, kiedy inni nas nienawidzą.
    Pozdrawiam serdecznie z Polski,
    Marta Złotnicka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pozdrawiam ,dziękuje za mile slowa, pozdrowienia.
    Wie Pani ja mam problem aby siebie siebie milowac ,
    ""On daje siłę, by miłować siebie nawet wtedy, kiedy inni nas nienawidzą.
    ""
    Ja siebie akceptuje , bo innego wyjścia nie mam ,oczywiście nie przechodzę do porządku dziennego jeśli mnie ktos nie lubi ,lub nienawidzi , musi byc jakaś przyczyna .( prosze wybaczyć , nie chce psuc Pani Bloga i dyskutować na temat moich prywatnych odczuć )
    To tylko moje skromne przemyślenia
    Z szacunkiem
    Martin

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzień dobry.
    Jest wszystko dobrze, Panie Martin. Proszę się nie przejmować, nic Pan nie psuje na blogu.
    W nawiązaniu do Pana wątku myślę, że miłowanie siebie staje się możliwe, jeśli mamy na myśli swoją istotę - godność dziecka Bożego (a nie uczynki, które mogą być różne, również złe).
    Miłowanie siebie miłością Chrystusa pozwala nie tylko "przekraczać samego siebie", ale i miłować tych, którzy nas nie miłują.
    Pozdrawiam serdecznie - Marta Z.

    OdpowiedzUsuń