Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 16 grudnia 2012

Miłować jak Jezus



Pewnego dnia Jezus powiedział: Kto nie bierze swego krzyża i nie naśladuje Mnie, nie jest Mnie godzien (Mt 10,38). Krzyż to cierpienie, ból, niejednokrotnie niezasłużony, jako doświadczanie niewdzięczności lub nawet kary za uczynione dobro. W takich sytuacjach, miłując mimo doznawanych krzywd, człowiek ukazuje najbardziej, że jego miłość jest dojrzała, przebaczająca, najgłębsza − Chrystusowa. Takiej miłości człowiek uczy się przez całe życie.
Jezus powiedział: Ten, kto znajduje swoje życie, straci je; ten zaś, kto traci swoje życie z mojego powodu, znajdzie je (Mt 10,39). Tracić życie z powodu Chrystusa oznacza miłować bliźnich całym swoim sercem, całym swoim umysłem, całą swoją duszą i ze wszystkich sił swoich.
Sensem ludzkiego życia w każdym powołaniu jest miłość. Bez miłości człowiek nie potrafi się spełnić, czuje się źle, przeżywa wielkie cierpienie. Głównym i podstawowym celem życia jest pomnażanie miłości. Drogą do świętości jest drugi człowiek, ponieważ świętość to miłość okazywana bliźnim. Dążenie do pełni miłości ma swoje źródło w Bogu. Jego miłość do nas jest największa, jest najgłębsza, bo nie możemy zrobić nic, aby Bóg kochał nas bardziej, ani nie możemy zrobić nic, aby Bóg kochał nas mniej. Bóg z natury jest miłością i nie potrafi istnieć inaczej jak kochając. Wystarczy uwierzyć w to, że Bóg dał swego Syna Jednorodzonego, aby każdy kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne[1]. Skoro zaś wiem i doświadczam, że Bóg mnie zawsze miłuje, wówczas każdy dzień pragnę przeżyć dla Niego z wielkim zapałem, zaangażowaniem i oddaniem. Wzorem i oparciem jest zawsze Jezus, który uczy najwyższego umiłowania.
Jednak Jezus nie dla wszystkich był Mistrzem. Dla wielu był wrogiem numer jeden, człowiekiem siejącym zgorszenie i stanowiącym największe zagrożenie. Dlatego też Nauczyciel z Galilei opowiedział paradoksalną i prowokacyjną przypowieść o miłosiernym… Samarytaninie, w której wskazał, że miłości mamy uczyć się nawet od wrogów, gdy postępują dobrze, właściwie, z serca, motywowani miłością. Biblista, ks. prof. Mariusz Rosik napisał na ten temat m.in. taką oto refleksję: Jezus stawia jasne pytanie: „Który z tych trzech okazał się, twoim zdaniem, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?” Odpowiedź narzuca się sama: Samarytanin! Jednak takie słowo w ustach uczonego w Piśmie brzmiałoby niczym bluźnierstwo. Jezus prowokuje do wypowiedzenia go, jednak rezolutny skryba skrzętnie unika wypowiedzenia tak strasznego słowa. „Ten, który mu okazał miłosierdzie.” – mówi. Definicja opisowa wydaje się właściwsza niż słowo brudzące usta. Prowokacja się nie udała. Nie padło to plugawe słowo, które nie mogło przejść przez gardło rozmówcy Jezusa. Ale pewnie w tym momencie na ustach Jezusa pojawił się uśmiech. To najbardziej naturalna i spontaniczna reakcja na widok wijącego się w umizgach skryby, który nie potrafi wyzbyć się uprzedzeń. A później, jakby gwóźdź do trumny, pada nakaz naśladowania tego zaprzańca: „Idź i czyń podobnie!” Nie wystarczy wzruszyć się historią niesprawiedliwie pobitego człowieka. Nie wystarczy też uronić łzę nad jego losem. Nie wystarczy wsłuchać się w szelest kartek, na których zapisano: „Będziesz miłował bliźniego”. Nie wystarczy spojrzenie trafnie oceniające sytuację rannego. Właściwym jej rozwiązaniem jest dopiero dźwięk kroków w jego kierunku. Rozmówca Jezusa chciał wiedzieć, kto jest jego bliźnim. Jezus powiedział mu, dokąd ma iść, by wiedzę tę zyskać. I nie wskazał wcale na pobliską bibliotekę[2].
Można zatem miłować w każdym położeniu, nawet wówczas, gdy człowiek jest obarczony różnymi kolejami losu, bolesną przeszłością, doświadczeniami życia, uprzedzeniami, gdy przeżywa kryzys duchowy lub pozostaje poza wspólnotą wierzących. Miłość wymaga tylko jednego: otwarcia swego serca na drugiego człowieka. Dlatego też umrzeć za odrażającego człowieka, zupełnie o Bogu nie myśląc, oto dowód największej miłości[3].


[1] Ks. M. Rosik, Jezus. W przestrzeni spotkań, Wyd. TUM, Wrocław 2012, s. 142.
[2] Ks. M. Rosik, Ze wzgórz Samarii, Wyd. TUM, Wrocław 2005, s. 149.
[3] Tamże, s. 151.

1 komentarz:

  1. "Nie wystarczy spojrzenie trafnie oceniające sytuację rannego." Otóż to. Jakże to mądre słowa. Właściwie to zdanie oddaje największy sens całego artykułu.

    OdpowiedzUsuń